Mayo Margaret W pulapce, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequiny nowe różne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARGARET MAYO
W puÿapce
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Candra szła energicznym krokiem między opuszczonymi magazynami,
potrząsając krótko przyciętą, gęstą, jasnozłotą czupryną. Na ramieniu miała
wielką skórzaną torbę, a w ręku niosła plastykową walizkę. Wakacje w
Hiszpanii udały się jej znakomicie, ale mimo to cieszyła się z powrotu. Za
dziewczyną biegły dwa psy, Skye i Lady, takŜe szczęśliwe, Ŝe są juŜ u siebie.
Uśmiechnęła się rzuciwszy okiem na kanał. Bardzo lubiła swój nowy, pływający
dom. IleŜ spokoju było w tym wodnym szlaku przecinającym Anglię. Kiedyś
kanału uŜywano do transportu węgla, piachu i róŜnych towarów, teraz poruszały
się po nim przede wszystkim łódki wycieczkowiczów. Z tyłu za Candra
pozostało Stonely, rozrastające się miasteczko w hrabstwie Staffordshire, tutaj
jednak, ledwie sto metrów dalej, świat był całkiem inny. Wchodziło się do
królestwa piękna, przyrody i zatrzymanego czasu.
Candra zmarszczyła brwi, uśmiech zastygł na jej twarzy, zauwaŜyła bowiem, Ŝe
na wodzie brakuje wielu łodzi. Sąsiedzi często wypływali na dzień, tydzień czy
nawet miesiąc, ale zniknięcie niemal wszystkich jednocześnie było czymś
niesłychanym.
Stała przez chwilę, przyglądając się pustym cumowiskom. Nawet psy zdawały
się wyczuwać coś złego, trącały nosami jej rękę i spoglądały na swą panią
ciepłymi, brązowymi oczami.
- Musi być jakieś logiczne wyjaśnienie - powiedziała do nich.
Candra rozmawiała z psami, jakby były istotami ludzkimi. Jej rodzicom nie
podobał się pomysł, by zamieszkała w tym miejscu sama. Ojciec twierdził, Ŝe
córka niepotrzebnie się naraŜa i ustąpił dopiero wtedy, kiedy Candra zgodziła
się wziąć z sobą oba psy. Okazały się wspaniałymi towarzyszami.
- Jak wakacje, Candro? Słysząc te słowa odwróciła głowę.
- Świetnie, George, dziękuję.
Spod pokładu łodzi wyłoniły się ramiona i opalona, łysa głowa otoczona
wianuszkiem siwych włosów. Szaroniebieskie oczy patrzyły na Candrę
spomiędzy siatki drobniutkich zmarszczek. George Miller był juŜ na emeryturze,
ale przez całe Ŝycie pracował na kanale jako przewoźnik. Miał na sobie biały
podkoszulek, przez który biegły szelki. Z kącika ust niezmiennie zwisała mu
fajka.
- DuŜo się tutaj działo - powiedział ponuro.
- Właśnie widzę. - Candra podeszła i postawiła walizkę. - A gdzie reszta?
- Odpłynęli - odparł George Miller, wzruszając kościstymi ramionami.
- Jak to odpłynęli? - Zmarszczyła brwi. - Dokąd? Czemu?
- Tak im nakazano.
Mars na twarzy Candry jeszcze się pogłębił.
- W dniu twojego wyjazdu dostaliśmy pisma, i tyle.
- Jakie pisma? Co w nich było? - nalegała Candra. - I kto je przysłał?
- Będzie najlepiej, jak przeczytasz sama - powiedział. Oczy jakby mu
zwilgotniały. Zniknął pod pokładem.
Candra weszła na „Cztery pory roku", jej zieloną łódź z burtami ozdobionymi
girlandami malowanych kwiatów. Otworzyła podwójne drzwi. Psy wepchnęły
się przed nią na schodki, węsząc pracowicie, czy nic się nie zmieniło. Podczas
nieobecności Candry psami opiekowali się jej rodzice.
Szybki przegląd korespondencji przekonał dziewczynę, Ŝe Ŝadnego pisma nie
dostała. Była zaintrygowana. Napełniła czajnik i postawiła go na gazie. Kiedy
schyliła się, chcąc wziąć z podłogi psią miskę na wodę, dostrzegła kartkę
wystającą spod kredensu.
W miarę czytania wszystko stawało się przeraźliwie jasne. PrzecieŜ ten człowiek
nie moŜe tak postąpić! Nie dopuszczę do tego! - pomyślała Candra. Nowy
właściciel najspokojniej oznajmiał, iŜ zamierza zbudować przystań i restaurację
z klubem nocnym, wobec czego poleca usunąć z basenu wszystkie łodzie.
Co za koszmarny pomysł! Jak ten człowiek - rozzłoszczona Candra spojrzała na
podpis pod kartką - jak ten Simeon Sterne śmie przypuszczać, Ŝe tak po prostu
pozbędzie się mieszkańców łodzi? I dlaczego cała reszta poddała się jego woli,
dlaczego nie sprzymierzyła się przeciwko niemu?
Palce Candry bębniły po krawędzi kuchenki. Zagotowała się woda. Na gwizd
czajnika psy zareagowały szczekaniem, jak zawsze gdy słyszały przenikliwy
dźwięk. Candra zgasiła gaz. Nadal intensywnie myślała i po chwili powzięła
decyzję. Postanowiła pójść do Simeona Sterne'a.
Dała Skye'owi suchar i zostawiła go na straŜy łodzi, sama zaś strzeliła palcami
na Lady i ruszyła z powrotem drogą, którą niedawno przyszła. A więc Simeon
Sterne chciał poszerzyć basen i zamienić go w przystań. Zamiast pływających
domów znajdzie się tutaj zapewne flotylla łodzi do wynajęcia! Po moim trupie! -
pomyślała. Dziadek, wielki miłośnik natury i zabytków, Ŝadnych takich zmian
nie przewidywał i Candra poczytywała za swój obowiązek dopilnować, aby jego
wolę uszanowano.
Zanim dotarła pod adres podany w nagłówku pisma, osiągnęła stan bliski
wrzenia. Kochała swój pływający dom, a poza tym miała z niego wygodne
dojście do pracy. Nie zamierzała poddać się i bez walki pozwolić, Ŝeby ją
wyrzucono.
Biurowiec Sterne'a był nowy i efektowny. Odnosiło się wraŜenie, Ŝe firma
kwitnie, Candra nie wiedziała jednak nic konkretnego na temat tego
przedsiębiorstwa, którego biura przeniesiono tutaj niedawno ze śródmieścia.
Zostawiła Lady na zewnątrz wiedząc, Ŝe owczarek się stąd nie ruszy dopóty,
dopóki pani mu na to nie pozwoli. Nastrój Candry nie poprawił się, gdy
powiedziano jej w sekretariacie, Ŝe nie zostanie przyjęta bez wcześniejszego
uzgodnienia terminu rozmowy. Mimo to postanowiła pozostać. Musiała się
spotkać z Simeonem Sterne'em i to niezwłocznie!
- Jeśli poda pani szefowi moje nazwisko i powie, Ŝe jestem właścicielką łodzi o
nazwie „Cztery pory roku" - powiedziała Candra do sekretarki nie zwaŜając na
jej zmarszczone brwi - to pan Sterne mnie z pewnością przyjmie.
Dziewczyna nie wyglądała na przekonaną, ale podniosła słuchawkę i po
kilkusekundowej rozmowie skinęła głową.
- W tej chwili pan Sterne ma gościa. Przyjmie panią, jeśli zechce pani zaczekać.
Mozc kawy?
- Nie dziękuję - odparła Candra.
Usiadła, ale nie mogła się odpręŜyć. Śledząc wzrokiem jednocześnie zegar i
drzwi do gabinetu, przepowiadała sobie w myśli, co ma powiedzieć. Minuty
płynęły i nic się nie działo. Czekała juŜ pół godziny, godzinę. Właśnie
zastanawiała się, czy nie wedrzeć się do gabinetu siłą, kiedy drzwi się nagle
otworzyły.
Simeon Sterne miał intensywnie niebieskie oczy i mierzył sporo ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu. Ciemnoszary garnitur leŜał nieskazitelnie na jego
szerokich ramionach. Spod marynarki wystawała biała, jedwabna koszula.
Sterne uśmiechał się, podając rękę wychodzącemu męŜczyźnie, ten jednak miał
na twarzy gniewny grymas, jakby spotkanie przebiegło nie po jego myśli.
Najwyraźniej z Simeonem Sterne’em o interesach rozmawia się niełatwo.
Kiedy niebieskie oczy zwróciły się ku Candrze, nie było w nich nic
zachęcającego. Patrzyły zimno, nieprzychylnie. Candra poczuła ciarki na
plecach, wyprostowała się jednak i hardo odwzajemniła spojrzenie.
- Panna Drakę? - Wyciągnął do niej rękę. Candra zignorowała ją i weszła do
gabinetu. Mijając
męŜczyznę, usłyszała, jak westchnął, a potem głośno zamknął za sobą drzwi.
Udała, Ŝe tego nie słyszy i odwróciła się do niego.
- Sądzę, Ŝe nie muszę wyjaśniać przyczyn mojej wizyty, panie Sterne. Wie pan,
dlaczego tutaj jestem?
- Naturalnie. - Miał gęste czarne włosy, tak czarne, Ŝe niemal z granatowym
połyskiem. Zaczesane do tyłu, odkrywały twarz o twardych, wyrazistych rysach.
Candra zdąŜyła ocenić, Ŝe Sterne zbliŜa się do czterdziestki. Tymczasem lśniące
niebieskie oczy przeszywały ją na wylot. Ich właściciel dawał dziewczynie
odczuć, Ŝe traci czas. - Prawdę mówiąc, spodziewałem się pani.
Candra zmarszczyła brwi.
- CzyŜby? - Na chwilę pozwoliła zbić się z tropu.
- Zaskoczyło to panią?
- Tak.
- Dziwię się tylko, Ŝe potrzebowała pani aŜ tyle czasu, Ŝeby się zjawić.
- Nie wiem, o czym pan mówi. Wyniosły uśmiech wykrzywił mu usta.
- Jest pani osobą znaną.
- CzyŜby? A dlaczego to? - Zorientowała się, Ŝe Sterne próbuje wyprowadzić ją
z równowagi.
- Słyszałem, Ŝe jest pani miłośniczką przyrody. Uniosła podbródek. Wiedziała
juŜ, do czego jej
rozmówca zmierza.
- Być moŜe.
- Jawi mi się pani jako zapamiętała bojowniczka o zachowanie dziedzictwa
natury w naszym mieście.
- A czy to coś złego? - spytała zaczepnie z błyskiem w szarozielonych oczach.
- Nie, to postawa godna podziwu - powiedział Sterne uroczystym tonem. Candra
zdawała sobie jednak sprawę, Ŝe w tych słowach zawiera się kpina. - A teraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl