Macomber Debbie Nadchodza klopoty, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequiny nowe różne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Debbie Macomber
Nadchodzą kłopoty
Rozdział 1
– Pani Maryanne Simpson z nowojorskich Simpsonów, jak sądzę?
Maryanne odwróciła się ku mężczyźnie, stojącemu po drugiej stronie sali
recepcyjnej stacji radiowej. Udała, że nie słyszy drwiny w jego słowach. Z pozorną
obojętnością skierowała na niego spojrzenie swoich błękitnych oczu.
Kramer Adams, najpopularniejszy dziennikarz w Seattle, niczym nie
przypominał eleganckiego profesjonalisty, którego zdjęcie codziennie pojawiało
się przy firmowanych jego nazwiskiem felietonach. Wprost przeciwnie – jego
wygląd nieodparcie kojarzył się z charakterystyczną postacią zaniedbanego
detektywa z telewizyjnych seriali. Nie zabrakło nawet pogniecionego prochowca,
sprawiającego wrażenie, że Kramer przynajmniej przez tydzień nie rozstawał się z
nim ani na chwilÄ™.
– A może powinienem się zwrócić: debiutantko? – zapytał zjadliwie.
– Panno Simpson w zupełności wystarczy.
Starała się zachować zimną krew. Był pewny siebie i zachowywał się
arogancko, ale jego teksty należały do najlepszych, jakie kiedykolwiek czytała.
Sama była niezłą dziennikarką, w każdym razie nie szczędziła wysiłków, by taką
zostać. Dzięki ojcu, właścicielowi
Seattle Review
i dwunastu innych dzienników o
ogólnokrajowym zasięgu, miała możliwość spróbowania swych sił w tutejszej
gazecie. Nie oszczędzała się, pracowała naprawdę ciężko. Może nawet za bardzo
się przykładała. Właściwie to od tego zaczęły się kłopoty.
– Jak tam serduszko? – drwiąco zapytał Kramer, sięgając po leżący na stoliku
kolorowy magazyn. Zaczął niedbale przerzucać postrzępione strony. – Ciągle
przejęte tymi liberalnymi poglądami?
– Dziękuję, w porządku.
Parsknął i rozsiadł się wygodnie na miękkim krześle. Nonszalancko założył
nogÄ™ na nogÄ™.
Maryanne usiadła naprzeciw niego. Sztywno wyprostowana przyjrzała mu się
uważnie. Wystarczyło spojrzeć na jego twarz, by wszystko z niej wyczytać. Mocno
zarysowana linia szczęki zdradzała stanowczość i upór. Skupiony, intensywny
wyraz ciemnych oczu świadczył o inteligencji. Zaciśnięte usta nie były skłonne do
uśmiechu, zdawało się, że to zupełnie nie leży w jego naturze. Za nic nie chciała
dać po sobie poznać, jak bardzo onieśmielało ją jego towarzystwo. Jednak musiał
coś dostrzec w jej oczach, bo odezwał się niespodziewanie:
– Przecież sama tego chciałaś, to ty zaczęłaś.
Właściwie miał rację. Chociaż nie do końca. Do tej rywalizacji, jaka rozgorzała
między nimi, doszło zupełnie przypadkowo, w każdym razie ona ani przez moment
nie miała takich intencji. Wszystko zaczęło się od dnia, kiedy w porannym
wydaniu
Seattle Sun
pojawił się artykuł Kramera o problemie mieszkaniowym, a w
popołudniowym
Review
wydrukowano felieton Maryanne na ten sam temat. Oba
teksty zasadniczo różniły się podejściem autorów – Kramer potraktował całą
sprawę z humorem, a Maryanne zachowała śmiertelną powagę. Oparła się na
błędnym przekonaniu, że niektórych śmieszą te problemy i napiętnowała tę
nieodpowiedzialność i beztroskę.
Trudno było nie odebrać tego jako osobistego ataku na Kramera. W dodatku
ataku na łamach dziennika, docierającego do tysięcy czytelników.
Dwa dni później Kramer nawiązał do jej artykułu zapytując, co panna z
wyższych sfer może wiedzieć na temat kosztów utrzymania, skoro sama nigdy nie
musiała się martwić o dach nad głową. W dodatku nie pozostawił suchej nitki na
jej propozycjach rozwiązań problemu.
Z kolei jej felieton, wydrukowany tego samego dnia po południu, skrytykował
wiecznie narzekających dziennikarzy, którzy zbyt poważnie traktują samych
siebie. Posunęła się tak daleko, że posłużyła się przykładem fikcyjnego
dziennikarza z Seattle, w zupełności wzorowanym na Adamsie.
Nie puścił jej tego płazem. Postanowiła, że wycofa się z tej bezsensownej
rywalizacji. Przypuszczała, że wystarczy jeśli powstrzyma się od komentowania
jego ostatniego ataku. Okazało się jednak, że go nie zna. W godzinę po ukazaniu
siÄ™ numeru
Seattle Review
z jej artykułem zatelefonowano do niej z lokalnej stacji
radiowej z propozycją udziału w programie. Zachwycona i zaszczycona zgodziła
się bez wahania. Dopiero później dowiedziała się, że oprócz niej wystąpi też
Kramer. Miało to być coś w rodzaju dyskusji.
Otworzyły się drzwi i do środka weszła wysoka, ciemnowłosa kobieta.
– Nazywam się Liz Walters – przedstawiła się. – Jestem realizatorką programu.
Widzę, że państwo się znacie?
– Jak rodzina – wymamrotał Kramer, krzywiąc twarz w uśmiechu.
– Poznaliśmy się przed chwilą – sprostowała Maryanne.
– Świetnie – Liz w skupieniu wpatrywała się w swoje notatki. – Skoro tak, to
pozwólcie za mną do studia.
Prowadzący program, Brian Campbell, zamienił z nimi kilka słów. Nagrany
dzisiaj program miał zostać wyemitowany najwcześniej w niedzielę wieczorem.
Rozgościli się w studio. Maryanne wyjęła z torebki przygotowane notatki.
Kramer nie był od niej gorszy. Demonstracyjnie wyciągnął niewielki notes z
przepastnej kieszeni swojego pomiętego płaszcza.
Brian Campbell pokrótce przedstawił swoich gości i zasygnalizował temat
dzisiejszej rozmowy – konsekwencje rosnącej popularności miasta. Szybko
podsunął mikrofon Maryanne, która miała pierwsza zabrać głos.
Maryanne wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić rozdygotane nerwy.
Odgarnęła do tyłu długie, brązowe włosy. Zaczęła mówić, starając się nie stracić
panowania nad głosem.
– Nie ma dwóch zdań co do tego – zerknęła do notatek – że w ciągu ostatnich
lat Seattle stało się jednym z najbardziej znaczących miast w Stanach i z każdym
rokiem zdobywa coraz większą renomę. Mieszkańcy Kalifornii coraz częściej
przenoszÄ… siÄ™ tutaj, zwabieni rozwijajÄ…cÄ… siÄ™ w szybkim tempie gospodarkÄ…,
nieskażonym powietrzem i kryształowo czystą wodą. Seattle ma swój
niepowtarzalny styl, osobowość i klasę.
Stopniowo jej zdenerwowanie ustępowało. Teraz przemawiała bardziej pewnie
i zdecydowanie. Zakochała się w tym mieście, kiedy w drodze na Hawaje
zatrzymała się tutaj na dwa dni. Właśnie skończyła college i rodzice w nagrodę
zafundowali jej tę wycieczkę. Kiedy po tygodniu wróciła do Nowego Jorku,
rozpływała się w zachwytach nie nad egzotycznymi wyspami, ale właśnie nad
nowo poznanym Szmaragdowym Miastem.
Początkowo zamierzała przenieść się do Seattle i tam spróbować szczęścia,
jednak z jej planów nic nie wyszło. Podjęła pracę w jednym z nowojorskich
wydawnictw należących do ojca i tak ją to wciągnęło, że nie miała czasu na
podróże. Pracowała tam prawie półtora roku. Jednak, choć lubiła tę pracę, w głębi
duszy nie wyrzekła się marzeń o dziennikarstwie i niezależności.
Ojciec chyba to wyczuwał, bo kiedy spotkała się z rodzicami w jeden z
wrześniowych weekendów, mimochodem wspomniał jej o wolnym miejscu w
redakcji
Seattle Review,
gazecie z tradycjami. Maryanne zarzuciła go pytaniami,
kilkakrotnie żarliwie zapewniając o swoim zauroczeniu tym miastem. Ojciec
przyjmował to z uśmiechem, nie przestając żuć cygara. Wreszcie pytająco
popatrzył na żonę i sięgnął po słuchawkę. Rozmowa trwała krócej niż trzy minuty.
Miała tę pracę. Nie upłynęły nawet dwa tygodnie, kiedy wyruszyła w drogę.
– Podsumowując swoje wystąpienie chciałabym jeszcze raz powtórzyć, że nie
ma odwrotu od tego, co już się stało. Seattle ma przed sobą wspaniałą przyszłość i
ogromne możliwości. Nabrało światowego blasku i stało się metropolią.
Odłożyła notatki i z ulgą uśmiechnęła się do prowadzącego. Zdumiała się,
kiedy Kramer rzucił jej złe spojrzenie i ostentacyjnie schował do kieszeni swój
notes. Wyraźnie coś knuł.
Adams, którego według słów Briana nie trzeba było przedstawiać, pochylił się
do mikrofonu. Jeszcze raz obrzucił Maryanne zachmurzonym wzrokiem,
zmarszczył brwi i powoli potrząsnął głową.
– Pozwoli pani, że przerwę, panno Simpson! – zawołał. – Czyżby już wszyscy
zapomnieli, że Seattle jest nierozłącznie związane z deszczem? Czy wie pani o tym,
że do dzisiaj, jeśli zdarzy się cały tydzień bez jednej kropli, uważamy to za cud i w
podzięce składamy ofiarę z dziewicy? Już nawet zaczynało ich brakować. Całe
szczęście, że pani zechciała się tu przeprowadzić.
Aż zaparło jej dech.
– Na czym opiera pani swoje twierdzenie, że Seattle nadal pozostanie takim
pięknym miastem? – ciągnął dalej Kramer. – Skąd to niezmącone przekonanie, że
nas nie dotyczą problemy związane z zanieczyszczeniem środowiska, które dręczą
południową Kalifornię i których nie potrafi rozwiązać tyle innych miast? Pani
uważa, że Seattle powinno wszystkich przyjąć z otwartymi ramionami. A ja mam
radę dla pani i innych, którzy mają podobne poglądy – wracajcie tam, skąd
przyszliście. Nie chcemy, żeby przez was nasze miasto stało się drugim Los
Angeles czy Nowym Jorkiem.
Zamurowało ją. Wprawdzie jego wystąpienie miało szerszy kontekst, jednak
jego słowa odebrała jako osobisty atak. Nie owijając w bawełnę pouczał ją, że
powinna spakować manatki i wracać do mamusi i tatusia, gdzie było jej miejsce.
Po wypowiedziach przeznaczono im po dwie minuty na replikÄ™.
– Część z tego, co przed chwilą usłyszeliśmy, rzeczywiście jest prawdą i trudno
się z tym nie zgodzić – przyznała przez zaciśnięte zęby Maryanne. – Jednak życie
idzie naprzód i postępu nie da się ani zatrzymać, ani cofnąć. Tylko głupiec może
sądzić – wycedziła – że zdoła powstrzymać ludzi przed osiedlaniem się w tych
stronach. Możemy dalej się spierać, ale to niczego nie zmieni. Bez względu na to,
czy tego chcemy, czy nie, nie da się zahamować napływu ludności w ciągu
najbliższych lat.
– Zapewne tak, ale to nie znaczy, że mam stać z założonymi rękami i czekać.
Wprost przeciwnie! Zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by temu
zapobiec. Musimy bronić tego, co mamy. Dla siebie i naszych dzieci. Jeśli nie, to
wkrótce nasze szkoły będą przepełnione, a ceny domów wzrosną do takiego
poziomu, że będzie na nie stać jedynie przybyszów z innych stanów. Dramatycznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl
  •