Margaret Mitchell - Przeminęło z wiatrem 03, ►Dla moli książkowych, romanse
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARGARET MITCHELL
PRZEMINĘŁO Z WIATREM
Tom 3
Gone With The Wind
Tłumaczyła Celina Wieniewska
ROZDZIAŁ XL
Scarlett mało spała tej nocy. Kiedy zaczęło się rozjaśniać i słońce wynurzyło się zza
ciemnych sosen na pagórkach, wstała z rozrzuconego łóżka i siadając na taborecie przy oknie
oparła zmęczoną głowę na ręce, po czym popatrzyła przez podwórze i sad w stronę plantacji.
Wszystko było świeże, pokryte rosą, ciche i zielone, widok więc ten podziałał jak balsam i
pociecha na jej strapione serce. Tara była teraz dobrze zagospodarowana i mimo że pan jej nie
żył, tchnęła spokojem i bezpieczeństwem. Niski kurnik pokryty był warstwą gliny dla
ochrony przed szczurami i łasicami i gęsto pobielony wapnem, podobnie jak stajnia. Ogród
warzywny z grzędami kukurydzy, jasnożółtych dyń, fasoli i rzep, był porządnie wypielony i
ogrodzony płotem. W sadzie pod długimi rzędami drzew rosły w trawie tylko stokrotki. Na
jabłkach i na różowych, pokrytych puszkiem brzoskwiniach, ledwie widocznych w gąszczu
liści, lśniły promienie słońca. Za sadem ciągnęły się faliste pola bawełny, ciche i zielone pod
błękitem jasnego nieba. Kaczki i kurczęta szły w stronę pól, bo pod krzaczkami, w miękkiej
ornej ziemi znajdowały najtłuściejsze robaki i ślimaki.
Serce Scarlett przepełniło się czułością i wdzięcznością dla Willa, który tego
wszystkiego dokonał. Mimo miłości do Ashleya ani przez chwilę nie sądziła, że to on jest
sprawcą tego dobrobytu, bo rozkwit Tary nie był dziełem plantatora-arystokraty, ale
niezmordowanie pracującego „małorolnego”, który ziemię tę ukochał. Tara była teraz fermą -
nie wielką plantacją jak w dawnych czasach, z pastwiskami pełnymi mułów i pięknych koni,
z polami bawełny i kukurydzy, ciągnącymi się, jak daleko wzrok sięgał. Ta jednak część, na
której Will gospodarował, była w doskonałym stanie, a gdy z nastaniem lepszych czasów
obsieje się akry leżące odłogiem, będą rodzić jeszcze piękniej niż dawniej.
Will dokonał jeszcze czegoś więcej. Z powodzeniem zwalczył sosnę karłowatą i
krzaczki jeżyn, dwoje wrogów georgijskich plantacji. Nie rozpleniły się podstępnie w
ogrodzie, na pastwiskach, polach bawełny i trawnikach, nie rozrosły się bezczelnie koło
ganków Tary, jak działo się to w niezliczonych plantacjach na przestrzeni całego stanu.
Serce Scarlett zamarło na chwilę, gdy pomyślała, jak mało brakowało, by Tara zarosła
chwastem. We dwoje z Willem dokonali niemałego zadania. Oparli się Jankesom,
Carpetbaggerom i roszczeniom natury. Co najważniejsze zaś, Will powiedział jej, że po
zbiorach na jesieni nie będzie już potrzebowała przysyłać mu pieniędzy - chyba że jakiś inny
Carpetbagger zapragnie Tary i podwyższy podatki. Scarlett wiedziała, że bez jej pomocy Will
przeżyje niejedną ciężką chwilę, ale podziwiała i szanowała jego niezależność. Póki był w
sytuacji płatnego rządcy, mógł korzystać z jej pieniędzy, ale teraz, gdy miał zostać szwagrem
jej i panem domu, chciał być samowystarczalny. Tak, Willa zesłał jej chyba sam Pan Bóg.
Pork wykopał grób dla Geralda poprzedniego wieczora, tuż przy grobie Ellen, stał więc
teraz z łopatą w dłoni przy wzgórku czerwonej, wilgotnej gliny, którą wkrótce miał znowu
zsypać na dawne miejsce. Scarlett stała za nim w cieniu sękatego, niskiego cedru i starała się
nie patrzeć w czerwony dół przed sobą. Jim Tarleton, mały Hugon Munroe, Aleks Fontaine i
najmłodszy McRae szli wolno i niezgrabnie ścieżką od domu, niosąc trumnę Geralda na
ramionach. Za nimi, w odpowiedniej odległości, sunął spory rozproszony tłum sąsiadów i
znajomych, nędznie ubranych, milczących. Kiedy ukazali się na oświetlonej słońcem dróżce
w ogrodzie, Pork pochylił głowę na trzon łopaty i zapłakał. Scarlett stwierdziła ze
zdumieniem, że jego kędzierzawa czupryna, tak kruczoczarna jeszcze kilka miesięcy temu,
teraz zaczęła siwieć.
Dziękowała Bogu, że wypłakała wszystkie łzy poprzedniego wieczora i że teraz mogła
stać sztywno, z suchymi oczyma. Odgłos szlochów Zueli, stojącej tuż za nią, irytował ją
niepomiernie. Musiała zaciskać pięści, aby powstrzymać się od odwrócenia się i uderzenia jej
po zapuchłej twarzy. Zuela była przyczyną śmierci ojca, choć z pewnością jej nie chciała,
powinna więc mieć tyle przynajmniej rozumu, by opanować się w obecności wrogo
nastrojonych sąsiadów. Nikt z nią tego ranka nie zamienił ani słowa, nikt nie rzucił
współczującego spojrzenia. Spokojnie całowali Scarlett, ściskali jej dłoń, szeptali słowa
pociechy do Kariny i nawet do Porka, ale Zuelę przeoczali, jakby jej wcale nie było.
Zdaniem sąsiedztwa zrobiła coś znacznie gorszego od spowodowania śmierci ojca:
starała się go namówić do zdrady Południa. Dla tej posępnej i zamkniętej społeczności
równało się to narażeniu na szwank honoru ich wszystkich. Przełamała zwarty front, którym
powiat przeciwstawiał się światu. Usiłując wydostać pieniądze od rządu jankeskiego stanęła
w jednym rzędzie z Carpetbaggerami i Scallawagami, wrogami bardziej znienawidzonymi niż
niegdyś jankescy żołnierze. Ona, córka starej i lojalnej konfederackiej rodziny plantatorskiej,
przeszła do obozu nieprzyjaciela i tym samym okryła wstydem wszystkie rodziny powiatu.
Wszyscy obecni kipieli z oburzenia. Troje spośród nich odczuło śmierć O'Hary
szczególnie boleśnie: stary pan McRae, który był przyjacielem Geralda od chwili, gdy wiele
lat temu przywędrował w te strony z Savannah, babcia Fontaine, która lubiła go bardzo,
ponieważ był mężem Ellen, wreszcie pani Tarleton, której Gerald bliższy był od innych
sąsiadów, bo, jak często mawiała, był jedynym w powiecie człowiekiem, umiejącym odróżnić
ogiera od wałacha.
Widok wzburzonych twarzy tych trojga w ciemnawym salonie, gdzie Gerald spoczywał
przed pogrzebem, zaniepokoił Ashleya i Willa, wyszli więc do kantorku Ellen na naradę.
- Ktoś z nich coś powie o Zueli - rzekł Will i przegryzł nieodłączną słomkę na pół. -
Zdaje im się, że powinni coś powiedzieć. Może to i prawda. Nie mnie o tym sądzić. Ale,
Ashleyu, czy mają rację, czy nie, my będziemy musieli zareagować, bo jesteśmy jedynymi
mężczyznami w rodzinie, i wybuchnie awantura. Ze starym McRae nie można nic zrobić, bo
jest głuchy jak pień i nie wie, co się do niego mówi. Wiem także, że nikt na całym świecie nie
potrafi babci Fontaine powstrzymać od powiedzenia tego, co myśli. Co się zaś tyczy pani
Tarleton... Czyś widział, jak przewraca brunatnymi oczami, ilekroć patrzy na Zuelę? Ledwo
może się powstrzymać od wybuchu. Jeżeli zaczną mówić, będziemy się musieli odezwać, a
mamy i bez zatargów z sąsiadami dość kłopotów w Tarze.
Ashley westchnął z zakłopotaniem. Znał temperament swoich sąsiadów lepiej niż Will i
dobrze pamiętał, że kłótnie i strzelaniny w czasach przedwojennych przeważnie wynikały na
tle przemówień nad trumnami zmarłych sąsiadów. Mowy pogrzebowe bywały zwykle bardzo
pochlebne, ale zdarzały się wyjątki. Czasem słowa pomyślane jako dowód wielkiego
szacunku dla zmarłego bywały źle rozumiane przez przeczulonych krewnych i awantury
zaczynały się, jak tylko na trumnę padła ostatnia garść ziemi.
Wobec braku księdza modły miał odprawić Ashley z książki do nabożeństwa Kariny,
ponieważ rodzina nie życzyła sobie pastora żadnej z sekt w Jonesboro czy Fayetteville.
Karina, będąc bardziej żarliwą katoliczką od sióstr, była bardzo zmartwiona, że Scarlett nie
przywiozła ze sobą księdza z Atlanty, pocieszyła się dopiero zapewnieniem, że ksiądz, który
przyjedzie pobłogosławić Willa i Zuelę, będzie mógł także odprawić nabożeństwo nad
grobem Geralda. To głównie ona przeciwstawiła się zawezwaniu protestanckich pastorów z
sąsiedztwa i wreszcie oddała sprawę w ręce Ashleya, zakreślając mu w książce ustępy, które
miał przeczytać. Ashley, opierając się teraz o stary sekretarzyk Ellen, czuł, że powinien
zapobiec awanturze, ale znając łatwo zapalne temperamenty sąsiadów, nie wiedział, jak ma
postąpić.
- Nie ma na to rady, Will - powiedział wreszcie, wodząc dłonią po jasnych włosach. -
Nie mogę podnieść ręki na babcię Fontaine ani na starego McRea, nie mogę też zamknąć ust
pani Tarleton. Powiedzą prawdopodobnie, że Zuela jest zbrodniarką i zdrajczynią i że gdyby
nie ona, pan O'Hara żyłby dotąd. Niech diabli wezmą ten zwyczaj przemówień nad grobem.
To barbarzyństwo.
- Słuchaj, Ashley - rzekł wolno Will. - Nie mam zamiaru słuchać wyrzutów w stosunku
do Zueli, nie dbam też o to, co oni myślą. Zostaw mnie tę sprawę. Gdy skończysz
odprawianie modlitwy i powiesz: „Może by ktoś z obecnych chciał wypowiedzieć parę słów”
- spójrz na mnie, a ja wtedy zacznę pierwszy.
Scarlett, patrząc na trudności żałobników przy przenoszeniu trumny przez wąską furtkę
cmentarza, nie przewidywała wcale możliwości awantur po pogrzebie. Z ciężkim sercem
myślała, że grzebiąc Geralda zrywa jedno z ostatnich ogniw łączących ją z dawnymi czasami
szczęścia i beztroski.
Wreszcie mężczyźni postawili trumnę tuż nad grobem i stanęli z boku rozprostowując
zbolałe palce. Ashley, Melania i Will wsunęli się także i stanęli za córkami Geralda. Ci z
sąsiadów, którzy mogli się przedostać, stanęli za nimi, reszta zaś - za niskim murem. Scarlett
widząc ich właściwie teraz po raz pierwszy, zdziwiła się i wzruszyła liczbą obecnych. Ładnie
było z ich strony, że przyjechali, tym bardziej, że brakło środków lokomocji. Zebrało się
około sześćdziesięciu osób, niektórzy z tak daleka, że dziwiła się, jak mogli się tak szybko
dowiedzieć o śmierci Geralda. Zjawiły się całe rodziny z Jonesboro, Fayetteville i Lovejoy, i
garstka murzyńskiej służby. Przyszli mali farmerzy zza rzeki, małorolni z lasów i ludzie z
moczarów. Mieszkańcy moczarów byli szczupłymi, brodatymi olbrzymami w samodziałach i
czapkach oposowych; na ramionach mieli strzelby, policzki ich zaś były wypchane tytoniem
do żucia. Razem z nimi przyszły ich żony, bosymi nogami mocno stąpając po ziemi. Twarze
ich pod czepkami były blade i malaryczne, ale czysto wymyte, a świeżo wyprasowane
perkalowe suknie błyszczały krochmalem.
Bliżsi sąsiedzi stawili się wszyscy bez wyjątku. Babcia Fontaine, zwiędła,
pomarszczona i żółta jak stary oskubany ptak, opierała się na lasce, za nią zaś stały Sally
Munroe-Fontaine i młoda pani Fontaine. Usiłowały szeptami i ciągnięciem za spódnicę
zmusić staruszkę, aby usiadła na murku. Męża babci, starego doktora, nie było przy niej.
Umarł przed dwoma miesiącami i od tego czasu ogniki złośliwej radości życia znikły na
zawsze ze starych oczu babci. Kasia Calvert-Hilton stała osobno, jak przystało osobie, której
mąż przyczynił się do tragedii Geralda - w spłowiałym czepku, który zasłaniał jej pochyloną
twarz. Scarlett z przerażeniem stwierdziła, że na perkalowej sukni Kasi widać tłuste plamy i
że ręce jej są pokryte piegami i brudne. Miała nawet czarne paznokcie! Nie widać było na
Kasi ani śladu dobrego pochodzenia. Wyglądała jak „biała nędza”, byle jak, niedbale,
tandetnie.
„Jeszcze tylko brakuje, aby zażywała tabaki - pomyślała Scarlett ze zgrozą. - Boże
miłosierny! Jaki to upadek!”
Wzdrygnęła się odwracając oczy od Kasi, bo uświadomiła sobie, jak wąska jest granica
między dobrze urodzonymi plantatorami a „białą nędzą”.
„Gdyby nie mój tupet, i ja bym tak wyglądała - pomyślała i wezbrała w niej duma, bo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Strona pocz±tkowa
- Maria Rodziewiczówna - Farsa panny Heni[JoannaC], KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, Maria Rodziewiczówna - Farsa panny Heni[JoannaC]
- Marcel.Dekker.Protective.Relaying.Theory.and.Applications.2nd.ebook-TLFeBOOK, 04. 01. ELECTRICAL, 01. Książki elektrotechnika, 05. Protections, 001. Protective relaying
- Matematyka - Grąziewicz , OCE, Semestr II, Semestr II, Matematyka, Książki
- Marketing książka, Zarządzanie, badania marketingowe
- Mastalerz P. - Elementarna chemia organiczna, Książki (Chemia)
- Make Electronics Learning Through Discovery - Charles Platt (2015), ►Elektronika, ►!!!Ciekawe schematy, książki ze schematami
- Marinelli Carol - Ostatni reportaż Erin, Książki - Literatura piękna, H 2011- ostatnie
- Massage 5 Massage bei Beschwerden, KSIAŻKI I BOOKS, NIEMIECKIE I DEUTSCH DIVISION, MEDIZIN
- Macs for Dummies 8th Edition, książki, informatyka, Seria For Dummies
- Maura MacKenzie - (Harlequin) - Sweet Seduction (txt), Ksiazki, txt
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dirtyboys.xlx.pl