Mazo De La Roche - Rodzina Whiteoakow 08 - We dworze Whiteoakow, Henrieta 3, Saga Rodu Whiteoaków Roche Mazo De La

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mazo De La Roche:
Rodzina Whiteoak ów:
Tom ósmy:
We dworze Whiteoaków
Tytuł oryginału:
WhiteoakS FAMILY
Tytuł tomu w oryginale:
WhiteoakS
Mazo De la Roche:
We dworze Whiteoaków
Tłumaczyła Halina Gadek
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZAPOZNAŃ 1990.
Opracowanie graficzne:
JACEK PIETRZYŃSKI
Redaktor:
JACEK RATAJCZAK
Redaktor techniczny:
ALOJZY CZEKAŁA
Korekta: ,JADWIGA SUCHOŃ
Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza Poznań 1990
BBN 83-03-03094-9
Wydanie oparto na przekładzie H Aliny Gadek Wydawnictwo "Dobra
Książka"Wrocław Katowice 1948
7
KrajowaAgencjaWydawnicza Poznań, ul.
Palacza 87a, Wydanie IV.
Nakład 90.
000+700 egz.
Ark.
wyd.
17. Ark.
druk 18.
Oddano do składu w czerwcu (989r.
Druk ukończono
w lipcu 1990 r.
Drukowano na papierze offset.
III 70 g szer.
roli 61 cm.
Składy idruk: Zakłady Graficzne, Poznań, ul.
P. Wawrzyniaka 39.
70809/89
I. Finch
kołowrotu, w którym odbierano bilety, prowadził dohalluKoloseum korytarz,
udekorowany w białe i czerwonefestony.
Cementowapodłoga była w tym przejściu wilgotnai zadeptana.
W tej chwili niewieleosób szło korytarzem,a wśród nich osiemnastoletni Finch Whiteoak .
Jego płaszczi kapeluszfilcowy ociekały deszczem, a nawet gładka skóra na policzkach
byłamokra i błyszcząca.
Niósłjakiś zeszyt i kilka książek związanych rzemykiem.
Starałsięukryć podnieprzemakalnym płaszczemdowody że był uczniem,aleksiążki tworzyły
tak odrażającą wypukłość z jednego boku, żewyjął je niezdarnie i znowu wystawił na widok
publiczny.
W hallu zmieszał się z tłumem ludzi, spacerującychalejkamipomiędzy okazami
najwspanialszych kwiatów: przepyszne, olbrzymie,różnobarwne złocienie o postrzępionych
płatkach, piękne, różoweróże, które zdawały się wzruszać swoją doskonałością,
bezwolne,czerwone róże, ociężałe swoim zapachem i soczystym kolorem.
Finch wędrował pośród nich z trwożnym uśmiechem.
Ich subtelność, ichdelikatność w zestawieniu z żywością barw, budziły w nim
uczucieszczęścia.
Akc.
Żałował, że było tam tyle osób.
Najchętniejprzechadzałbysię sam pomiędzy kwiatami, wchłaniając ich piękno.
Ładna, młodakobieta, starsza odniego o jakieś dziesięć lat, pochyliła się nad wielkim
pomponem złocienia, płonącego pomarańczowo i musnęła gopoliczkiem: "czarujący
kwiat"szepnęła, spoglądając z uśmiechem naniezdarnegowyrostka, stojącego obok niej.
Finch wyszczerzył zębyw uśmiechu, ale poszedłdalej.
Po chwili, gdy ona odeszła, zawróciłijął wpatrywać sięw złocień, jakby szukając na nim śladu
kobiecejpieszczoty.
Ogłuszył godźwięk męskiego głosu, krzyczącego przezmegafon,że zawody konne są
już wtoku.
Spojrzał na zegarek.
Za kwadransczwarta.
Nie mógł pokazać się jeszcze w pobliżu areny.
Urwał ostatnią godzinę w szkole, żeby zobaczyć wszystko, co było godne widze.
nią w Koloseum, zanim nadejdzie pora konkursów, w których miałwziąć udział jego brat.
Renny wiedział, że zobaczy go wtedy, lecz Fincha spotkałaby wielka przykrość, gdyby
starszy brat zauważył, żeopuścił jakąś lekcję.
Finch "obciął się" przy egzaminie maturalnymw ubiegłym rokui jego stosunek dobrata był
pełen pokory,
Udał się do sekcjisamochodowej.
Gdyprzystanął przed wspaniałym wozem turystycznym, zbliżył się do niego sprzedawca i jął
zachwalać zaletymaszyny.
Finch był zakłopotany, ale teżzadowolony,że go traktują tak poważnie.
Rozmawiałchwilę z bardzo godną miną,ukrywając książki.
Następnie poszedłdalej.
Nie zatrzymał się przy kiosku zjabłkami ani przy złotychrybkach w akwarium;
pomyślał,że warto by zobaczyć srebrne lisy.
Szłosię do nich po schodach.
Wysoko podsklepieniem mieścił się innyświat, woniejący środkami dezynfekcyjnymi,
światbłyszczących spojrzeń, spiczastych pysków i wspaniałych futer.
Wszystkie uwięzionezamocnymi prętami klatek.
Zwinięte w kule, rozgrzebujące świeżąsłomę, starające się uciecz tego więzienia,stojące na
tylnychłapachz pogardliwymi pyszczkamiw okratowaniu.
Finch pragnął otworzyćwszystkie klatki.
Wyobrażał sobie te dzikie harcepo jesiennychpolach, to rycie jamw ziemi, gdyby puścił je na
wolność.
Dać imswobodę, żeby biegały, ryły, kryły się w ziemi!
Zdawało się, że odklatki do klatkiszły wieści,iż przyszedł ktoś, kto je wyzwoli.
Gdzietylko zwrócił oczy,pytające spojrzenia wbijały się w niego.
Małe lisyziewały, przeciągały się, drżały zpodniecenia.
Czekały.
Rozległ się głos trąbki.
Finch oprzytomniał.
Pobiegł ku schodom,odwracającsię od więźniów.
Przy schodach, obok klatki z kanarkami, stał starszy mężczyznaz bardzo smutną miną.
Zaczepił chłopca, proponując mu bilet naloterię.
Tylko dwadzieściapięć centówza bilet,a wygrać możnakanarka, który jest wart
dwadzieścia pięć dolarów.
Najpiękniejszyokaz!
Co za upierzenie i jak śpiewa!
Coza upominek nagwiazdkę dlamamy, kawalerze!
A święta prawie za pasem.
Finch pomyślał, że gdyby żyła jegomatka, to byłby to naprawdępiękny prezent dla
niej.
Wyobrażał sobie siebie ofiarującego kanarkaw ślicznej, złoconej klatce delikatnej, uroczej,
mniej więcej dwudziestopięcioletniej matce.
Mruknął coś niewyraźnie i jegomość wręczyłmubilet.
Proszę,oto numer trzydziesty pierwszy, nie zdziwiłbym się,gdybyto był szczęśliwy
numer.
A może panweźmiedwa bilety?
Finch potrząsnął głową i dał dwadzieścia pięć centów.
Schodzącpo schodach robił sobie wymówki: miał tak mało pieniędzy,dlaczegowyrzucił
dwadzieścia pięć centów.
Renny nie dałby sięnaciągnąć nakupno biletu.
Wobec tegonie kupił już programu na konne konkursy.
Tańszemiejsca byłytak wypełnione, że byłzmuszony usiąść w głębi.
Mężczyzna siedzący obok niego był mocno podchmielony.
Trzymałpod nosem grubyprogram obejmujący rozgrywki całegotygodniai mruczał:
Idiotycznyprogram, jedna strona głupsza od drugiej.
Sędziowanie odbywało się na środku areny.
U wejścia stali mężczyźni,trzymając konie za uprząż.
Trzej sędziowiez notesami w rękach chodzili od konia do konia, naradzając się ze sobą od
czasu doczasu.
Pobudzający zapach taninyi końskiej skóry unosił sięw powietrzu, które wciąż jeszcze było
świeże, pomimo tłumu widzów.
Mężczyzna przy megafonie ogłosił wyniki.
Rozdano wstęgi zwycięzcom.
Zagrałaorkiestra.
Idiotyczny program zabrzmiało w uszach Fincha nic nierozumiem.
Może ja panu pokażęrzekł chłopiec, pragnąc zajrzeć doprogramu.
Sam sobie kup program, paniczu.
A nie zaglądaj do cudzego huknął sąsiad.
Bliżejsiedzący widzowie zaczęli się śmiać.
Finch wyprostowałsię, purpurowy i upokorzony.
Na szczęście orkiestra witała głośnymtuszem "Muzyczną Paradę".
Przyglądając się połyskującym stworzeniom na których jechaliżołnierze z baraków
czuł sięznowu szczęśliwy.
Przyglądał sięzzachwytem zawiłym ewolucjom.
Dawał się nieść zmysłowej harmonii dźwięków,ruchu i barw.
Światła zawieszone wysokopod sklepieniem, przesłonięte kolorowymi
chorągiewkamidrżałylekko, rzucającmetaliczneblaski.
Następnym numerem programu był popis pań na damskich siodłach.
Było ichpiętnaście, a wśród nich Fezant Whiteoak , bratowa Fincha naJedwabnej Lady.
W Finchu wezbrała duma, gdyujrzałLady sunącą zwinnie i lekko po arenie.
Podobne uczucie dumy wzbudzała w nim Fezant .
W brązowym żakiecie,w bryczesach, z krótkoprzystrzyżonymi, falującymi włosami, robiła
wrażenie smukłegochłopca.
Dziwne, żewyglądała tak młodo, potym wszystkim, coprzeszła.
Ta historia z Edenem tak ciężko zaważyła na jejwspółżyciu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl