Martini Steve - Paul Madriani 06 - Projekt, !!! 2. Do czytania, !!!. !.Kryminał i sensacja

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STEVE
MARTINI
PROJEKT
Przekład
Maciejka Mazan Juliusz Szeniawski
AMBER
Tytut oryginału THE JURY
Redaktorzy serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna BEATA SLAMA
Ilustracja na okładce MASTERFILE/EAST NEWS
Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład WYDAWNICTWO A
IfSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA w Zabrzu
ZN. KLAS.
NR INVv'.
Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu
Copyright © 2001 by SPM. Inc. Ali rights reserved.
For the Polish edition Copyright © 2001 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-1126-3
Prolog
Opierając głowę o betonową krawędź basenu, wpatrywała się w gwiazdy na
bezksiężycowym niebie. Jej ciemne oczy pod regularnymi łukami brwi wyglądały
egzotycznie i tajemniczo. Zwracały uwagę każdego, kto z nią rozmawiał. Mężczyźni
natychmiast się w nich zatracali.
Mokre włosy opadały kaskadą jak płynny aksamit i unosiły się na wodzie wokół jej
śniadych ramion i smukłej szyi. Jej ciało było sprawne i sprężyste; sprawiało,
że Kalista Jordan działała na mężczyzn jak magnes. Wszystko w niej miało idealne
proporcje, może poza ambicją.
Wysoka i szczupła, była ideałem kobiety naszych czasów. Bez najmniejszego trudu
opłaciła studia, pozując do rozkładówek w magazynach mody. Według ludzi z jej
agencji jako modelka miała zapewnioną siedmiocyfrową przyszłość. Proponowano jej
zdjęcia na okładkach, lecz odrzuciła te propozycje, ponieważ nie chciała
przeprowadzić się do Nowego Jorku.
Sława modelek trwa krótko. Kalista wolała raczej nie wykorzystać możliwości,
jakie dawało jej ciało, niż zaprzepaścić te, które otwierał przed nią jej
intelekt, choć ani z jednych, ani z drugich nie rezygnowała łatwo. Chciała
zrobić karierę, która trwałaby dłużej niż kilka sezonów i przyniosła coś więcej
niż tylko stertę wycinków z gazet.
Zrobiła licencjat na uniwersytecie w Chicago i rzuciła wybieg. Była ciemnoskórą
Amerykanką, miała średnią 5,0 z inżynierii i nauk ścisłych, więc zabiegało o nią
wiele uniwersytetów. W końcu przyjęła stypendium w Stanford.
Ukończenie studiów z doktoratem z mikroelektroniki molekularnej zajęło Kaliście
sześć lat. Została jedną z dwóch kobiet specjalistek z tej dziedziny na
Zachodnim Wybrzeżu. Mikroelektronika molekularna była to najnowsza gałąź wiedzy
na miarę nowego tysiąclecia.
Leżąc w ciepłej wodzie, szukała na ciemnym nocnym niebie znajomych punktów, tak
jak nauczyła ją tego matka.
Znalazła gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy, Wielki Wóz. Potem, wyciągnąwszy
prawą rękę, zwinęła dłoń w luźną pięść, pozostawiając wyprostowany kciuk i mały
palec. Za pomocą tak skonstruowanego „przyrządu" odmierzyła dwadzieścia osiem
stopni od czubka kciuka do czubka małego palca - odległość od Debhe, ostatniej
gwiazdy Wielkiego Wozu -i znalazła Gwiazdę Polarną.
Przekrzywiła nieco głowę, by spojrzeć pod lepszym kątem. Unosząc się na wodzie,
powoli nakreśliła mapę rozpościerającego się nad nią nieboskłonu: Lew Mały i
Wolarz, Antares i Skorpion. Po lewej stronie znalazła Strzelca, a gdy spojrzała
nieco w bok, tam gdzie nieba nie rozjaśniały światła San Diego, ujrzała miriady
paciorków tworzących smugę Drogi Mlecznej.
Straciła ją na chwilę z oczu, bo jej uwagę odwrócił jakiś szelest w krzakach za
jej plecami. Usiadła, odwróciła się i obejrzała - nic, tylko cienie. Może to
ptak albo wiatr, choć nocne powietrze wydawało się nieruchome.
Ześliznęła się z powrotem do wody, jak poprzednio opierając głowę o krawędź
basenu. Uniósł jąjedwabisty strumień ciepłych bąbelków powietrza. Miliardy
migocących gwiazd wyostrzały się i rozmywały, w miarę jak obłoczki pary
przesuwały się nad bulgocącym basenem. Powoli spięte mięśnie karku Kalisty
rozluźniły się, napięcie po całym dniu pracy zaczęło ustępować. Z dnia na dzień
coraz trudniej było wstawać i znowu iść do pracy.
Tego wieczoru znowu pokłóciła się z Davidem. Tym razem zaczął ją szarpać przy
świadkach. Do tej pory nigdy tego nie robił. To oznaka frustracji. Wygrywała i
on o tym wiedział. Rano zadzwoni do adwokata i powie mu o wszystkim. Dotyk to
jeden z prawniczych papierków lakmusowych molestowania. Choć była pewna, że jest
bardziej niż godnym przeciwnikiem Davida, napięcie zbierało swoje żniwo. Gorąca
kąpiel przynosiła ulgę. Otulona rozleniwiającym ciepłem spienionej wody zaczęła
rozmyślać nad swym następnym ruchem.
Basen był wielki i elegancki, o nieregularnych kształtach. Usytuowano go
pośrodku osiedla. Tej nocy był pusty. Jacuzzi znajdowało się z jego dalszego
końca. Czasami widywał w nim grupy rozchichotanych dziewcząt w skąpych
kostiumach kąpielowych i samotnych mężczyzn szukających dobrej zabawy.
Przychodził tu co noc przez cały tydzień, ale nie udało mu się jej zobaczyć.
Dzisiaj miał szczęście.
Jedyne światło docierało spod wody i tańczyło błękitnymi refleksami na ścianie
pobliskiego budynku. Była to siłownia zamknięta o tej porze. Ostrożnie zbadał
cały obiekt, poznał teren, godziny obchodów ochrony, obejrzał zamykane bramy i
wymyślił, jak się przez nie w razie potrzeby przedostać.
Okazało się to bardzo proste. Przy bramie stała budka bez strażnika, a żelazna
brama odsuwała się na bok automatycznie. Mieszkańcy otwierali ją przez okno
samochodu, wkładając w czytnik odpowiednią kartę. Brama zamykała się bardzo
wolno; za jednym razem przejeżdżały przez nią zwykle dwa lub trzy samochody i
nikt nie sprawdzał, czy wszystkie należą do mieszkańców.
Osiedle zbudowano jakieś dwadzieścia lat temu. Składało się z dwu-i
trzypokojowych mieszkań oraz kilku większych apartamentów. Tuż obok siłowni było
biuro, ale zamykano je punktualnie o szóstej. Ochronę powierzono wynajętej
firmie, której pracownicy przyjeżdżali co trzy godziny i patrolowali osiedle z
samochodu. Sprawdził wszystko z zegarkiem w ręku. Strażnik objeżdżał drogi
wewnątrz osiedla, po czym stawał na papierosa na parkingu koło bramy wjazdowej.
Objazd i wypalenie papierosa zajmowało mu dwanaście do czternastu minut.
Pracował jak nocny stróż, tyle tylko że nie podbijał karty w punktach
kontrolnych. Potem mały biały samochód z niebieskim emblematem firmy
ochroniarskiej ruszał do Genesee, następnego osiedla.
W okolicy znajdowało się kilka takich osiedli zamieszkanych głównie przez
studentów uniwersytetu, młodszych pracowników naukowych i personel pomocniczy.
Niektóre z mieszkań były wynajmowane, inne wykupione na własność.
O tej porze prawie wszystkie okna były ciemne, choć kilku nocnych marków
oglądało telewizję, a migocąca widmowa poświata ekranów telewizyjnych
prześwitywała przez zaciągnięte zasłony i spuszczone żaluzje.
Na parkingu było cicho i ciemno, jedyne światło padało z kilku sodowych lamp i
reflektorków ogrodowych.
Spojrzał na zegarek. Miał ponad godzinę do chwili, kiedy strażnik przyjedzie na
swój kolejny obchód.
Kalista wiedziała, że odniosła w życiu ogromy sukces. Jeśli wszystko pójdzie
dobrze, w ciągu kilku miesięcy zostanie dyrektorem, będzie miała
dwudziestomilionowy budżet i pełną kontrolę nad badaniami. To właśnie po to tak
ciężko pracowała przez te wszystkie pełne wyrzeczeń lata. Jej pierwszym
posunięciem było poderwanie jego autorytetu w sprawie podziału funduszy. A kiedy
jej się to udało, poszukała sprzymierzeńców w rektoracie.
Davidowi brakowało taktu i wykazywał się zupełnym brakiem wyczucia, gdy chodziło
o politykę uczelnianą. Żył w swoim własnym świecie, przekonany, że sukces
powinien być oparty wyłącznie na osiągnięciach naukowych. Codziennie przysparzał
sobie wrogów. Szczerze mówiąc, dziwne, że w ogóle utrzymał się tak długo na
swoim stanowisku. Wystarczyło popchnąć go do kontaktów z innymi, a David sam
załatwiał resztę, zupełnie jak w reakcji jądrowej. Od kiedy po raz pierwszy
otwarcie zajęła inne stanowisko
niż on, stał się jeszcze bardziej zmienny i nieostrożny. Facet miał instynkt
samozagłady i był przykładem na to, jak Kalista potrafiła wpływać na ludzi.
Nie mogła zasnąć, gdzieś pomiędzy łopatkami czuła twardy węzeł spiętych mięśni.
Nie była pewna, czy to skutek napięcia, czy może oczekiwania. Po to właśnie
ludzie się pobierali - żeby masować sobie nawzajem plecy. Rozważała przez chwilę
tę myśl, lecz szybko ją odrzuciła. Gorąca woda w basenie nie wymagała
zobowiązań, nie żądała rezygnacji z robienia kariery.
Usiadła na ławeczce i pochyliła się do przodu, wyginając plecy w łuk, by
rozciągnąć mięśnie. Sięgnęła do tyłu i zaczęła rozwiązywać pasek podtrzymujący
górę kostiumu.
Nic tak nie odprężało jak leniwe unoszenie się nago na wodzie. Zmagała się przez
chwilę z węzłem, po czym znieruchomiała z rękoma za plecami. Znów usłyszała w
krzakach jakiś odgłos - cichutkie kliknięcie, jakby ktoś nakręcał dziecinną
zabawkę. Może małe zwierzątko uderzyło o łańcuch ogrodzenia wokół basenu.
Zapadła cisza.
Przestała rozwiązywać paski biustonosza. Osiedle było pełne samotnych mężczyzn,
z których wielu wracało chwiejnym krokiem do domu po zamknięciu barów. Widok
spływających na ramiona włosów i kostiumu leżącego na brzegu basenu mógł na nich
podziałać jak płachta na byka.
Sięgnęła po zegarek leżący na ręczniku na brzegu basenu. Było kilka minut po
drugiej.
I znów to usłyszała. Tym razem nie było mowy o pomyłce.
Koniec nylonowego paska tkwił już mocno w metalowych zębach narzędzia. Jego
rękojeść w razie potrzeby mogła stanowić dźwignię. Nylonowy pasek tworzył pętlę
o ponadtrzydziestocentymetrowej średnicy, wystarczająco sztywną, by można ją
było wysunąć i na coś założyć. Paski takie służą do spinania wiązek grubych
kabli elektrycznych i mocowania ich do belek sufitowych lub ścian. Zaciśnięte
dawały nacisk ponad dziewięćdziesięciu kilogramów. Dobrze zaciśniętą pętlę można
było rozciąć tylko ostrym nożem.
Poszukał wzrokiem okna jej mieszkania. Znaczyło je przyćmione światło lampy
palącej się pewnie w sypialni. Wiedział, że to to okno, bo dwa razy śledził ją w
drodze z pracy i obserwował z parkingu, jak wchodzi do budynku i wjeżdża windą.
Odczekał wówczas kilka sekund, aż zapalą się światła w oknach, a następnie
odliczył balkony od końca budynku, przyjmując, że wszystkie mieszkania mają po
jednym. Jej mieszkanie było piąte od końca.
Ptaki robiły czasem dziwne rzeczy. Kalista próbowała przeniknąć wzrokiem
ciemność, ale nie udało jej się niczego zobaczyć. Krzaki wokół basenu były jak
8
dżungla, gęstwina długich liści w kształcie noży. Panował głęboki mrok. To
pewnie wróbel na łańcuchu ogrodzenia. Nieraz widziała, jak ścigają owady przez
oczka łańcucha, dziobiąc z szybkością karabinu maszynowego. Ten dziwny odgłos
miał w sobie coś z tego bardzo szybkiego, metalicznego rytmu i zaraz ucichł.
Wsunęła na rękę zegarek, chwyciła ręcznik, wstała, poprawiła kostium kąpielowy,
skąpy dół i wiązaną na plecach górę, po czym wyszła po schodkach z wody i
wytarła twarz i włosy.
Zrobiło jej się chłodno, więc owinęła się dużym ręcznikiem kąpielowym. Sięgał
tylko do kolan, ale chronił trochę przed chłodnym powietrzem. Brama nie była
zamykana na klucz. Wyszła i zamknęła ją za sobą. Korzystając z przyćmionego
światła latarni przy bramie, sięgnęła po klucz od mieszkania. Przypięła go
agrafką po wewnętrznej stronie biustonosza, tuż poniżej paseczka, na którym
biustonosz trzymał się na szyi. Spojrzała w dół, odwinęła materiał, znalazła
agrafkę i już miała ją odpiąć, gdy nagle znów to usłyszała - szelest w krzakach
za jej plecami. To nie był ptak. Ktoś przedzierał się szybko przez krzaki wzdłuż
zewnętrznej strony ogrodzenia basenu, dwadzieścia metrów od niej.
Jej palce niezdarnie nacisnęły agrafkę, klucz upadł na ziemię. Odbił się od
płyty chodnikowej i upadł na trawę koło schodów. Kalista odwróciła się, by go
poszukać, ale nie było na to czasu. Przypomniała sobie, że drzwi na klatkę
schodową zostawiła uchylone. Jeśli po niej nikt z nich nie korzystał, to powinna
dostać się do środka bez klucza. Zbiegła po schodach i ruszyła w stronę budynku
i swego mieszkania.
Popędziła przez parking i wyłożone płytami podejście do domu, długonoga jak
gazela. Modliła się, żeby kogoś spotkać. Kogokolwiek. Ale o tej porze ścieżki
były puste. Pobiegła do wejścia do swego budynku, dotarła do zadaszonej wnęki.
Szarpnęła ciężkie metalowe drzwi z wąską szczelina szyby prowadzące na klatkę
schodową. Otworzyły się. Dyszała ciężko, ale poczuła ulgę. Odetchnęła głęboko,
weszła szybko do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi. Zamknęły się z głuchym
odgłosem drzwi bankowego skarbca.
Zatrzymała się w holu i oparła o ścianę, by uspokoić oddech. Wydawało jej się,
że stoi tak wiele minut, choć były to zaledwie sekundy. Serce dudniło jej w
piersi. Woda z mokrego kostiumu kapała na betonową podłogę, aż wokół jej stóp
utworzyła się kałuża. Przywarła plecami do ściany i krawędzi drzwi i powoli
przysunęła się do okienka ze zbrojqną szybą. W ten sposób mogła zobaczyć ścieżkę
prowadzącą do frontowych drzwi. Tak daleko, jak sięgała wzrokiem, nie było na
niej nikogo.
Schyliła się i przekradła pod oknem na drugą stronę. Teraz widziała same drzwi,
dwie tafle grubego szkła, a za nimi wejście do windy. Tam również nie było
nikogo, a drzwi wejściowe były solidnie zamknięte na klucz. Ktokolwiek za nią
szedł, musiał dać za wygraną.
Noga za nogą powlokła się po schodach, przytrzymując ręcznik, którym była
owinięta. Wyszła naprzeciwko drzwi windy. Po dojściu do skrzyżowania korytarzy
skręciła w prawo, w stronę przeciwną do swego mieszkania. Doszła niemal do
końca, prawie do następnej klatki schodowej i zatrzymała się przed drzwiami z
numerem 312. Wisiał na nich mały koszyczek z jedwabnymi różami, który przylegał
płasko do drzwi.
Kalista sięgnęła pod koszyk i znalazła to, czego szukała - zapasowy klucz do
swojego mieszkania. Nie było na nim numeru. Taką umowę zawarła ze swoją
sąsiadką, również mieszkającą samotnie młodą kobietą - każda będzie chować
zapasowy klucz do swojego mieszkania za ozdobnym elementem na drzwiach tej
drugiej.
Gdyby jeden z kluczy wpadł w ręce kogoś obcego, to w pierwszym odruchu osoba
taka próbowałaby otworzyć drzwi, na których go znalazła. Nic by z tego nie
wyszło, a żeby stwierdzić do których drzwi klucz pasuje, trzeba by próbować
otworzyć nim wszystkie mieszkania na osiedlu. A tylko w tym jednym budynku było
ich ponad sto.
Ruszyła z powrotem korytarzem, minęła tabliczkę z napisem „Wyjście", kierującą w
stronę windy i schodów. Przypływ adrenaliny zupełnie ją wyczerpał. Zatrzymała
się przed dziesiątymi drzwiami po lewej stronie, wsunęła klucz w zamek,
otworzyła drzwi i weszła do środka.
Odwróciła się, zamknęła drzwi i zasunęła podwójną zasuwę. Puściła ręcznik
kąpielowy, by ześliznął się swobodnie z jej ramion. Sięgnęła do wyłącznika
światła koło drzwi. Nagle coś przemknęło przed jej oczami jak szept i niczym
imadło zacisnęło się na jej gardle. Oczy wyszły jej z orbit, poderwała ręce do
góry i chwyciła się za gardło. Cokolwiek to było, wrzynało się w jej skórę.
Chciała krzyczeć, ale nie mogła nabrać powietrza. Jej palce zaczęły drapać
ścianę. Natrafiły na wyłącznik i nagle przedpokój zalało jasne światło. Znowu
chwyciła się za szyję, zaczęła się szamotać, rozrywając własne ciało, próbując
wcisnąć palce pod to coś, co ją dusiło. Chciała się odwrócić, ale napastnik nie
dał się zaskoczyć. Jego stopa podcięła jej nogi i Kalista upadła na podłogę,
najpierw na bok, a potem na twarz. Odwróciła głowę na bok i wtedy poczuła, że
coś rozcina jej ciało. Po szyi spłynęła ciepła strużka. Obraz przed oczami
zaczął się rozmazywać. Straciła panowanie nad rękami. Patrzyła, jak długie
paznokcie jej własnych palców leżą bez ruchu w powiększającej się czerwonej
kałuży, która rozlewała się po podłodze dookoła jej głowy, obmywając ciepłem
policzek.
Przez jej ciało przebiegały niewyraźne doznania, jakby należało do kogoś innego.
Ostatnia ostra nuta, brzęk metalu uderzającego o drewnianąpod-łogę, lśniący
kawałek mosiądzu odbija się w górę po upadku z wysoka, sponad jej głowy. Zastyga
w bezruchu kilka cali od jej nosa. Źrenice jej oczu rozsunęły się jak przesłona
aparatu fotograficznego nastawiona na maksy-
10
malne naświetlenie. Ostatnim obrazem, jaki zanotowałajej świadomość, był widok
klucza od mieszkania leżącego na podłodze tuż obok niej.
Dostrzegam, że jeden z członków ławy przysięgłych, mężczyzna w średnim wieku,
uważnie ogląda jedno ze zdjęć ofiary. Przesłanie oskarżenia jest jasne - Kalista
Jordan była afroamerykańską pięknością, kobietą, przed którą otwierały się
nieograniczone możliwości. Ale nie była tylko śliczną laleczką. Była naukowcem z
doktoratem z egzotycznej dziedziny najnowszej fizyki.
Na zdjęciu Kalista stoi roześmiana na słonecznej plaży z dwoma koleżankami. Ma
na sobie dwuczęściowy kostium kąpielowy, bladobłękitny sa-rong zawiązany nisko
na krągłych biodrach, tworzący literę V poniżej pępka, gdzie go zatknęła. Przez
rozcięcie w sarongu widać smukłe brązowe udo. Na piasku zaznaczył się cień
osoby, która robiła zdjęcie.
Fotografia ostro kontrastuje ze zdjęciami patologa z sekcji zwłok. Te drugie, w
miarę jak członkowie ławy przysięgłych podawali je sobie z rąk do rąk, budziły
falę coraz większych mdłości, jakby rozprzestrzeniała się wśród nich jakaś
zaraza. Kilku sędziów przysięgłych spoglądało na trzymane w ręku zdjęcia i
mojego klienta, jakby próbowali dopasować go do tego, co widzieli.
Na zdjęciach z sekcji twarz Jordan spuchnięta jest tak, że ledwie można
jąpoznać. Ciemne zasinienie zostało uwięzione pod skórą przez cienki nylonowy
pasek, nadal wpijający się głęboko w jej szyję. To, co zostało ze zwłok, korpus
i głowa, jest rozdęte po tygodniu leżenia w słonej wodzie. Rąk i nóg nie ma.
Moglibyśmy próbować obciążyć za to winą rekiny, ale raport patologa jest w tym
punkcie zupełnie jasny: członki ofiary usunięto chirurgicznie, odcięto je w
stawach z „wyraźną wprawąi medyczną precyzją". Oskarżyciel nie żałował czasu,
długo rozwodził się nad słowem „medyczna".
Dwa dni spieraliśmy się o to, które zdjęcia powinno się dopuścić, a które
wyłączyć. Prokurator dostał prawie wszystko, co chciał, by podbudować swoją
teorię, że była to zbrodnia w afekcie.
Harry Hinds i ja jesteśmy stosunkowo nowi na prawniczej scenie San Diego, choć
firma Madriani & Hinds w krótkim czasie zdołała wyrobić sobie markę. Od czasu do
czasu wygłaszamy mowy w stolicy, bo jeździmy na pomoc na proces albo
przesłuchanie. Jednak tamtego końca fortu bronią dwaj młodzi wspornicy, a Harry
i ja staramy się zaznaczyć swoje istnienie tutaj.
11
Powodów zmiany scenerii było kilka, a jednym z ważniejszych była śmierć mojej
żony Nikki. Zmarła na raka cztery lata temu.
To właśnie doświadczenie długiego obcowania z chorobą, strach przed najgorszym i
życie w jego szponach skłoniło mnie do przyjęcia tej sprawy, bowiem mój klient
jest naukowcem, który udzielił pomocy bliźniemu. W ten właśnie sposób zostałem w
to wplątany.
Doktor David Crone ma posturę byłego gracza w futbol amerykański, który czas
świetności ma już za sobą. Jest potężnie zbudowanym, wysokim mężczyzną, niewiele
niższym ode mnie. Nie wygląda na swoje pięćdziesiąt sześć lat. Gdy nosi koszulę
z krótkim rękawem, na jego rękach i piersi widać więcej włosów, niż ma ich
przeciętny szympans. Na basenie ktoś mógłby spytać, kto otworzył bramę i wpuścił
goryla. Jedynym miejscem pozbawionym owłosienia jest czubek jego głowy. Jego
krzaczaste brwi nieustannie wędrująku środkowi czoła, gdy zastanawia się nad
niuansami oskarżenia i kierunkiem, w którym ono zmierza. Siedząc przy stole
obrony, robi sterty notatek, jakby cała ta sprawa była akademickim ćwiczeniem, z
którego na końcu będzie musiał zdać egzamin. Najsympatyczniejszym elementem jego
twarzy są rozbrajające brązowe oczy, osadzone głęboko pod gęstymi brwiami, które
poruszają się bez przerwy jak półki skalne podczas trzęsienia ziemi.
Prokurator Evan Tannery dwadzieścia lat przepracował w prokuraturze okręgowej i
jest nie w ciemię bity. Buduje swe oskarżenie w oparciu o fragmenty i detale, z
których każdy można uważać za zwykły zbieg okoliczności i zlekceważyć. Ale
zestawione razem oznaczają dla Crone'a kłopoty.
Kalista Jordan złożyła na naszego klienta skargę o molestowanie seksualne.
Wszystko wskazywało na to, że nie miało to nic wspólnego z seksem, natomiast
wiele z nieustannymi konfliktami w pracy. Być może był wobec niej napastliwy,
ale jeśli nawet, to dlatego że Kalista Jordan próbowała wygryźć go ze stanowiska
dyrektora Centrum. Można było odnieść wrażenie, że świetnie opanowała zasady
biurowej polityki i szykowała się do ostatecznej rozgrywki.
Od wielu miesięcy spierali się ze sobą, dopiekali sobie, kilka razy wybuchły
między nimi w biurze głośne kłótnie. Kalista przejęła fundusze kilku hołubionych
przez Crone'a projektów badawczych. W napadzie wściekłości Crone wygłosił w
obecności kolegów kilka mocnych oświadczeń wycelowanych w Jordan, z których
jednak żadne nie miało nic wspólnego z grożeniem śmiercią.
Zaczęto rozwodzić się nad chirurgiczną precyzją odcięcia członków, co miało
prowadzić do konkluzji, że dokonał tego ktoś posiadający odpowiednie
wykształcenie. Crone w czasie swych studiów zaliczył chirurgię. Brak alibi nie
ma kluczowego znaczenia, działa w obie strony. Oskarżenie nie potrafi dokładnie
określić chwili śmierci. Z tego powodu my nie możemy
12
dostarczyć dowodów, że nasz klient był w tym czasie zajęty czymś zupełnie innym.
Gorsze jest to, że Crone dość mętnie wyjaśniał Harry'emu i mnie, gdzie spędził
wieczór, kiedy Kalistę Jordan widziano po raz ostatni. No i zawsze jest jakiś
„gwóźdź", w tym wypadku obciążający dowód rzeczowy, nylonowe paski znalezione w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl