Mazo De La Roche - Rodzina Whiteoakow 05 - Dziedzictwo Whiteoakow, Henrieta 3, Saga Rodu Whiteoaków Roche Mazo De La

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mazo De La Roche:
Rodzina Whiteoaków:
Tom piąty:
Dziedzictwo Whiteoaków
Tytuł oryginału:
WHITEOAKS FAMILY
Mazo de la Roche
Tytuł tomu w oryginale:
WHITEOAK HERITAGE
Dziedzictwo Whiteoaków
Tłumaczyła Zofia Kierszys000KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZAPOZNAŃ 1993.
Opracowanie graficznie:JACEK PIETRZYŃSKIRedaktor:JACEK RATAJCZAKRedaktor
techniczny:ALOJZY CZEKAŁAKorekta:MARIOLA KWAŚNIKi Copyright by Krajowa
Agencja Wydawnicza Poznań t993ISBN 83-03-03575-4Krajowa Agencja Wydawnicza
Poznań, ul.
Palacza 87a.
WydanieI: Ark.
wyd.15.
Ark.
druk.
16,5.
Drukowanona papierze offsetowym III70 g szerokość roli 61cm.
Skład: Przedsiębiorstwo Wydawniczo-Poligraficzne PRESSPO S.
A. w Poznaniu; Druk: Zakłady Graficzne w Poznaniu.
I.Spotkanie po latach
Pociąg zbliżał się doich stacji, a oniwszyscy trzej palilipapierosy i patrzyli, kiedy szybko
przelatującepola zmieniąsię w pierwsze mignięcia przedmieścia.
Każdy z nichpatrzyłz innym wyrazem twarzy.
Nawetw ich postawachzaznaczałasię różnica między uczuciami, jakichdoznawali.
Dla dwóch to byłpowrót, dla trzeciego byłto przyjazd do nieznanego kraju.
Wszyscytrzejbyli w wojskowych mundurach: kapitan, sierżant i szeregowiec.
Ten ostatni siedział osobno ichociaż nieodrywał wzroku odkrajobrazu za oknem,
nadstawiałuszu na każde słowo kapitanai sierżanta.
Siedział wyprężony,schludny,nawet w swoim źledopasowanym mundurze.
Miał mysie włosy, blade oczy z drobnymizmarszczkami przykącikach, wścibski nos,
bezczelne usta iwydatny,świadczący o uporze podbródek.
Nazywał się John Wragge.
SierżantMaurycy Vaughan był tęgi jak na swoje trzydzieści czterylata.
Brwi nad pięknymi szarymi oczamitak ściągał, że rozdzielała jegłęboka bruzda, usta nabrały
wyrazu nieco cierpiętniczego, ale jeszczeweselałychłopięco,ilekroć się uśmiechał, jak właśnie
teraz.
Z Kanadywyjechał po przeszkoleniu jako oficer, wAnglii jednak zrezygnowałze
stopniaoficerskiego, żeby się dostać na front.
Dwukrotnie rannydosłużył się stopnia sierżantai na pamiątkę wojny zostało muokaleczenie
ręki, którą wskórzanym bandażu ledwiezaczynał władaćna nowo, niezdarniei nie bez bólu.
I był w tymtowarzystwie Renny Whiteoak, przyjaciel Vaughanaprawie od kołyski, o dwa
lataod niego młodszy.
Ukończył SzkołęKadetówigdy wojna wybuchła zgłosiłsię, zgodniez tradycją wswojejrodzinie,
do pułku Buffs.
On przywiózł z wojny order,którymgoodznaczono za męstwo.
Dobrze się prezentował w mundurze tenkapitan,szczupły, o skórze ogorzałej, wydającej
siętrwałą powłokąraczej samych ruchliwych mięśniniż tkanki, jakiej przydająpożywneposiłki.
Miał mocnyorli profil,włosy ciemnorude, krótko obciętei oczy piwne pełne życia, co składało
sięna wrażenie nerwowejaktywności.
Teraz mówił:Głowę daję, że pierwszą osobą, która w domu wyjdzie mi naspotkanie, będzie
pani starsza.
Drzwisię otworzą i zaraz jejramiona.
Maurycy Vaughan uśmiechnął się.
Już jąwidzę.
Piękna jak na swój wiek.
W istocie,jakna każdywiek.
Ciekawe, czy bardzo się posunęła, kiedy ciebie niebyło.
Czterylata, kawał czasudla pani ponad dziewięćdziesięcioletniej.
Bo ona maponad dziewięćdziesiątlat, prawda?
Stuknie jej dziewięćdziesiąt trzy we wrześniu.
Ale myślę, że sięnie posunęła.
W ostatnimliście mnóstwo mi napisałao całej rodzinie.
Ito prawie do końca czytelnie.
Cieszy się, że przyszła wiosna.
Nigdyjuż nie wychodzi zdomu, dopóki śnieg nie stopnieje.
Miło ci wiedzieć zauważył Maurycy że cięczekaserdeczne powitanie.
Krewni,starzy i młodzi.
i ten mały, któregojeszczenie widziałeś.
Natychmiastswoich słów pożałował.
Bo to mogło Renny'emuprzypomnieć, że nie zastanie ojcai macochy.
Ojciec umarł w rok pojego wyjeździe,macocha żyła po urodzeniu ostatniego dziecka
tylkoparę tygodni.
Renny Whiteoak jednak odpowiedział spokojnie:Owszem,to miło.
Twarzmu zmiękła i dodał: Śpieszy misię do tego brzdąca.
Na imięma Wakefield.
Tak jaknazywała sięz domu jego matka.
A ja powiedziałMaurycy równie dobrze mógłbym byłzginąć, akurat tyle radości będzie z
mojego powrotu.
Przyjaciel zmarszczył brwi i przygryzł wargęzakłopotany.
Przezchwilę nie wiedział,copowiedzieć.
Maurycypalnął wkońcuogromnie się cieszę, żetu jesteś!
I nadal zakłopotany odwróciłgłowę do Wragge'a.
Co myśliszo tym kraju?
Wragge, przedwojną piwniczy w jednejz londyńskich hurtowniwin,odpowiedział
zszerokimuśmiechem:No, panie kapitanie, jeszczezanim przyjechałem doFrancji,całymi
dniami siedziałem podziemią.
A we Francji, wiadomo,mieszkało się wokopach,ale te ogrodzeniaz poprzeczekwyglądająmi
frymuśnie po widoku samych ścian i parapetów.
Mniesię podobają.
No pewnie, pan kapitan do nich przyzwyczajony.
Niezłykawałek lasu tam.
W ładnym kolorze.
To młodeklony, pąki liścizaczynają się otwierać,czubki majączerwone.
Popatrz, Maurycy.
Tak, właśnie je podziwiam.
I ten błękitnieba.
Pochwili Renny powiedział:Jest mała Fezant .
Ona będzie sięcieszyć, że przyjechałeś.
Wątpię.
Jaka to radośćdla niej?
Cztery lata mnie nie widziała,a ma wszystkiego dwanaście lat.
Przecież doniej pisałeś, no nie?
Posyłałem jej czasami widokówkę.
I prezenty naGwiazdkę.
Agdzież jatam mogłem kupić coś odpowiedniego.
Prawdęmówiąc,nie myślałem o tym.
Więc powiem ci, że jesteśnajgorszym ojcem na świecie!
Gdybym ja miał dziecko.
Zobaczył,jak usilnie Wragge słucha,zmarszczył brwi i umilkł.
Wiem, wiempowiedziałMaurycy.
Skubiąc nerwowopalcami skórzany bandaż na kalekiejręce, znów bezlitośnie potępiałsiebie
jak zawszeprzy każdej wzmiancenasuwającej wspomnieniedawnych czasów, gdy
byłzaręczony zMeg, siostrą Renny'ego.
Megi onmogli być idealnie dobranym małżeństwem, nawet teraz to nieulegałodla niego
wątpliwości.
Obierodziny z wielkim zadowoleniemprzygotowywały się do ichślubu.
A on sam wszystko zniszczył, zrobiłz siebie głupca, wplątując się w przelotny namiętny
romansz siostrzenicą wioskowej szwaczki.
Myślał wtedy, że osiąga męskądojrzałość i żenikt o tym jegoprzeżyciunigdy sięnie dowie.
Ale wwyniku kilku potajemnychspotkań wlesie tamtego lata urodziło się dziecko.
Ta dziewczynapodrzuciła niemowlę na próg domu jego rodziców.
Przyznał się doojcostwa.
Meg zerwała zaręczyny i stała się tak niedostępna,jakgdyby mieszkała w innym kraju i nie
rozumiała, nie chciała zrozumiećani słowa z języka, w którym on mówił.
DlaRenny'ego fakt, żeMaurycy wciąż jeszcze kocha Megpo dwunastu latachtakiejsytuacji, był
cudem i to zgołanie budującym.
Maurycy już dawno powinien albo przełamaćjej urazę jakimiś dowodami stałości
bardziejefektownej, albopo prostu znaleźć sobieinny obiekt do kochania, pannę, którazechce
być matką,dla jego dziecka.
Niemniej Renny ceniłjedynąw swoim rodzaju wiernośćMaurycego świadczącą, jakbardzo
Meg jest upragniona, i nawetbędącą hołdem składanymrodzinie Whiteoaków.
Pochyliłsię doprzyjaciela.
Może teraz z tobą i Meg będzie inaczej powiedział.
zniżonymgłosem.
Wojna i w ogóle.
i ty ranny.
No, myślę, żepowinieneśto jakoś załatwić.
Och, tak bym chciałjęknąłMaurycy.
Ale nie mam żadnejnadziei.
Ruchsięzrobił wśród pasażerów, zaczynano niepewnie sięgać pobagaże, wypatrywano na
polach za oknami, coraz węższych,wtargnięcia brzydkich zabudowań podmiejskich.
Jeszczeparę minut ipociąg rzeczywiście dojechał.
Ci trzejw wojskowych mundurach wstali,włożyli czapki, każdy po swojemu.
Wragge, londyńczyk zEast Endu włożył czapkę tak zawadiacko nabakier, jak by tą
zasłoniętąstroną głowy gotów był nacierać nawszystko.
MaurycyVaughan włożył czapkępowoli,jak gdybywkłada jąć ją,przyjmowałbrzemiętego, co
go czeka.
Renny Whiteoak nakrył swą ostro wy rzeźbioną głowę szybko, zdecydowanie, w
czym,zdawałoby się, uczestniczyłyjegowłosy przywierając do skrajuczapki, żeby przylgnęła
mocniej.
Rennyciekaw, kto przyjechał poniego, pierwszy z nich trzechzamaszystym krokiem
przeszedłprzezperon.
Przed barierą tarasowaładrogę rozlazła gromadka: żołnierz, kobieta i pięcioro dzieci w
wiekuod lat trzech do dziesięciu.
Żołnierz otoczony rodziną, która kłębiłasię jak stadko owiec i sześćpar oczu wlepiała w niego
wyczekująco," czuł się najwyraźniejgłupio, obco, niewiedział, jak się z rodzinąprzywitać.
Twarz miał bez wyrazu.
Jego żona uśmiechała się tak,jakby go przepraszała za to, żedzieci wyrosły, aż ojciecich nie
poznaje.
Ale Rennyjuż zobaczył swoich.
Przepchnął się przez to rodzinnegronoi ochoczo podszedł do siostryi braci.
Spodziewałsię,że Eden i Piers przyjadą po niegoi, być może,któryś zestryjów,aleprzecież
niemały Finch.
Widok Meg też był radosną niespodzianką.
Wcalesię niezmieniła chociaż tyle przeszła!
Cerę ma świeżą, włosyjak dawniejmiękkie, jasnobrązowe i to samo zaokrąglenie ust i
jakdawniej jestpulchna iczuła.
Meg widząc Renny'ego uśmiechnęła się i wargi jejdrżały,gdywyciągnęła ręce.
Renny wziął ją w ramiona i przytulił.
Poczuł, że trzymaw objęciach tak jakbytrochęza dużo.
Przybyło jejprzezten czas, pomyślał, chyba ze sześć czy osiem funtów.
Och Renny, mój kochany, jakże ja dziękuję Bogu!
Tuliła siędo niego, niechciałagoprzekazaćprzyrodnimbraciom.
On byłjej, jejbratem rodzonym.
Mieli tę samą matkę.
Bolesne wyobrażenia otym,co mogło mu się stać na wojnie, już się rozwiały, jedyną jej myślą
było:Mam go zpowrotem.
Jest zdrów i cały, i niezmieniony.
Ale nawet gdyupajałasię pierwszą chwilą tej radości, widziała zaramieniemukochanego brata
postać Maurycego.
Z daleka patrzyłaMaurycemu prosto w oczy nie wiedziała, że onwróci z Rennym.
Wogóle onim nie myślała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl