Matka Kurka - berek, Zachomikowane

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Piotr Wielgucki
BEREK
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego.
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Nabywca może bezpłatnie udostępniać produkt osobom trzecim.
Jednocześnie wydawca informuje, że powielanie i przetwarzanie
ebooka W CELACH HANDLOWYCH (komercyjnych) jest nielegalne i
podlega właściwym sankcjom. Książkę można nabyć na stronie
www.kontrowersje.net
w bloku Abonament Użytkownika Portalu,
cena według uznania i oceny wartości.
Ty sobie zapami
ę
taj!
Moja Babcia i mój Dziadek
Portal
www.kontrowersje.net
2011
Cz
ęść
I – Narodziny
1
Jesieni
ą
roku 1941 we wsi Czyszki i w chałupie Gdulów
ż
yło si
ę
wi
ę
cej spokojnie ni
ż
latem, gdy przyszła druga wojna z Niemcami. Dwa lata b
ę
dzie jak ruska nastała niedola,
ledwie miejscowe przywykły, a ju
ż
przyszło
ż
y
ć
z nowym, niemieckim zmartwieniem.
W czas wojen najgorsze czekanie, za którym idzie niepewne, jak tylko ko
ń
czy si
ę
zgadywanie
co dalej b
ę
dzie, wszystko ja
ś
niejszym si
ę
zdaje. Czeka
ć
na wojn
ę

ź
le, gdy wojna nadejdzie
– tyle dobrego,
ż
e wiadomo jak
ż
y
ć
. Wrogom nie stawa
ć
przed oczami, mało mówi
ć
mi
ę
dzy
swymi, do obcych całkiem si
ę
nie odzywa
ć
. Czas był ci
ęż
ki – wojna szła za wojn
ą
,
ś
mier
ć
poszuka
ć
łatwo, wsz
ę
dzie złe słowa, tam zabili, tu spalili. Po co – nie wiadomo? Czasem kto
słyszał, czyje podpalone i kogo ju
ż
mi
ę
dzy
ż
ywymi nie znajdzie. Zabijali zewsz
ą
d
i wszystkie: Niemcy, Ruskie, bandy i partyzantka. Nie było gdzie ucieka
ć
i sam Pan Bóg nie
wiedział przed kim si
ę
chowa
ć
. Całkiem obcy przegonili złych s
ą
siadów i wiele pokazywało,
ż
e po niedobrych gorsi nastali. Niemcy, z natury akuratni, nie targowali si
ę
nad sztukami,
brali jak swoje całe połacie z gromadami albo palili i mordowali bez wyj
ą
tku, gdzie
dochodzi
ć
, kto winny, nazbyt wiele roboty kosztowało. Ku przestrodze płon
ę
ła wie
ś
, aby inne
znały w czym Niemcom szkodzi
ć
nie wolno. Gdy zawinił jeden – dziesi
ę
ciu za niego
oddawało
ż
ycie, gdy nie posłuchało dziesi
ę
ciu, cała wie
ś
gin
ę
ła. Przez takie na o
ś
lep
mordowanie
ś
wi
ę
ty mieli spokój od wszelkiego nieposłusze
ń
stwa.
Gro
ź
nie si
ę
zrobiło po
ś
wiecie, cudem Czyszki wojna krajem obchodziła: raz,
ż
e nie
było czego w tej biedzie szuka
ć
, dwa,
ż
e tutejsze uciekali od ka
ż
dej trwogi:
ż
ołnierzy
i partyzantki. Jaki by do wsi nie przyszedł, z pustymi r
ę
kami nie chciał odchodzi
ć
. A czym si
ę
dzieli
ć
? Biedy nikomu do podziału nie potrzeba. Ludzie
ż
yli schowani w chałupach, mało kto
wiedział, w jakie imi
ę
silne zabijały słabych, tyle pewnego,
ż
e nic pewne nie jest. Pocz
ą
tkiem
bywało,
ż
e jedne przychodziły za obro
ń
ców, drugie jak złodzieja, na koniec zewsz
ą
d brali, co
w chałupie schowane. Ka
ż
dy jeden, który nie ze wsi, za obcego był bandyt
ę
. Nic dla chłopa
nie znaczyło, jakim sposobem z głodu zemrze: od grabie
ż
y wroga czy obro
ń
ców pl
ą
drowania.
Z czasem bied
ę
w Czyszkach tak rozd
ę
ło,
ż
e i wojnie nie chciało si
ę
zagl
ą
da
ć
, nie było co
grabi
ć
i do kogo strzela
ć
. Zabi
ć
za darmo wi
ę
cej sprawiało kłopotu, jak przynosiło po
ż
ytku.
Dziwne były to losy, w samym
ś
rodku po
ż
ogi jedna wie
ś
na skraju stała i cho
ć
biednie, to
spokojnie
ż
yła. W ka
ż
dej chałupie wiedzieli,
ż
e gdzie
ś
dalej po s
ą
siedzkich zagrodach bij
ą
,
pal
ą
i grabi
ą
, komu popadnie i gdzie złapi
ą
. Do miejscowych Pan Bóg nie dopuszczał, jak
ś
mier
ć
szła, to sama z siebie, zwyczajnie, w chorobie i ze staro
ś
ci.
Obej
ść
w Czyszkach par
ę
dziesi
ą
t, po
ś
ród nich chałupa Gdulów, inna ni
ż
wszystkie,
najwi
ę
cej zadbana i gospodarna. W te czasy, mi
ę
dzy tymi lud
ź
mi i ze swoim strachem, po
swojemu
ż
yli, bywało,
ż
e na przekór. Tyle hardzi,
ż
e dawali pozna
ć
co si
ę
nigdy nie b
ę
dzie na
swoim widziało. Gdzie ich chałupa, tam własne porz
ą
dki. Nie podobało si
ę
ruskie
i partyzanckie poniewieranie, za jeszcze gorsze mieli niemieckie mordowanie. Wiele
zaszkodzi
ć
nie mogli, tyle si
ę
sprzeciwiali,
ż
e nie pomagali. Niemcy tym, co ich stron
ę
trzymali, zezwalali
ż
y
ć
bezpiecznej, poniektórym z n
ę
dzy dawali wychodzi
ć
. Gdule bandytów
nie głaskali i nie mieli powa
ż
ania dla gi
ę
tkich, co wrogom pomoc nie
ś
li, tyle ich sprzeciwu,
ale i od tego zno
ś
niej si
ę
robiło. Przez to si
ę
zdawało,
ż
e jak chc
ą
, tak robi
ą
, a i drugie rzeczy
bez strachów
ż
y
ć
pozwalały: dzieci nie było, bogactw
ż
adnych, poza ziemi
ą
i skromnym
przychówkiem. Wiele nie tracili, za to dostawali miark
ę
godno
ś
ci i swobody, i nie takim
nazywali imieniem, bo szkoły
ż
adne nie ko
ń
czyło. Dla nich nie słowa wa
ż
ne, sami dla siebie
byli najwa
ż
niejsi. Niemców Gdule nie uznawali najwi
ę
cej. Czym popadło dławili gro
ź
by, co
szły za karabinami. Ile umieli w poprzek stali, nie znaczy,
ż
e wa
ż
yli si
ę
na czyny, za które
jedna czekała kara, gro
ź
ne dopiero miało nadej
ść
, ale o tym jeszcze nic wiedzie
ć
nie mogli.
2
Przed wojn
ą
Jan Gdula pracował we młynie. Tam zarobił,
ż
e jedzenia nie brakowało
i jeszcze udało si
ę
troch
ę
grosza odło
ż
y
ć
. Wiele nie wpadło, ale za uskładane kupili ziemi
ę
,
której starczało dla dwojga; i wi
ę
cej by si
ę
wy
ż
ywiło, tylko Pan Bóg miał inne
ż
yczenie
i dzieci nie ofiarował. W
ś
ród biedoty podobne
ż
ycie uchodziło za dostatnie, cho
ć
z dostatkiem mało co miało wspólnego. Wszyscy w Czyszkach szanowali Gdulów i to
wiedzieli,
ż
e jak one chlebem si
ę
nie dziel
ą
, nie ma za czym do innych chałup zachodzi
ć
.
O takich rodzinach mówi si
ę
„dobre ludzie”. Zdatna rodzina, ze swoim pomy
ś
lunkiem na
skromne
ż
ycie. Chłopskie mał
ż
e
ń
stwo, wszystko na miejscu, na co dzie
ń
i przy niedzieli.
Gdula był chłopem odwa
ż
nym, post
ę
powym, da si
ę
rzec, nie l
ę
kał si
ę
roboty i nie bał
mechaniki, sam lubił dłuba
ć
przy rozmaitych rzeczach, których tajemnic
ę
nie do ko
ń
ca
pojmował. Mechanika zaprz
ą
tała mu głow
ę
jak dziecku co zaj
ę
te tym, jak zegarek ma
w
ś
rodku. Przez mechaniczne zainteresowanie we wsi uchodził za człowieka
ś
wiatłego
i takiego co si
ę
zna. Wysoki, postawny m
ęż
czyzna, nie mo
ż
na powiedzie
ć
– malowany, za to
barczysty, długi i mocny krok stawiał. Na twarzy pewny swego, za co by si
ę
nie brał
sko
ń
czy
ć
trzeba, wszystko razem mogło si
ę
podoba
ć
niejednej kobiecie. Ju
ż
na pierwsze
spojrzenie był za człowieka, na którym w ka
ż
dej biedzie oprze
ć
si
ę
mo
ż
na. Ale nie taki znów
dobrodziej, cz
ę
sto powtarzał,
ż
e ludziom nie warto pomaga
ć
, bo szybciej sobie mo
ż
na
zaszkodzi
ć
, lecz gdy pomóc przyszło, jeden raz nie zdarzyło si
ę
odmówi
ć
. Jak mawiała
Aniela, chłop musiał si
ę
nagada
ć
swojego, potem robił za kolej
ą
, jak potrzeba, wbrew temu
co wcze
ś
niej narzekał. Proste i wiejskie lubił my
ś
lenie, nie przepadał za miejskim
dziwactwem, nawet i porz
ą
dków w chałupie nie znosił. Brudu nie chciał, tylko jakim
ś
dziwnym rad sposobem sta
ć
si
ę
miała czysto
ść
, sama z siebie. Sprz
ą
tanie zło
ś
ciło Gdul
ę
okrutnie, mo
ż
e dlatego,
ż
e czasu było mu szkoda na robot
ę
, co z niej chleba nie ma, a mo
ż
e
przez to,
ż
e gdy Aniela w chałupie zamiatała, przeganiała m
ęż
a najdalej. Chciał czysto
ś
ci
i sprz
ą
tania nie znosił – cały Jan.
Inn
ą
była Aniela, od dziecka czysta, dbała o siebie i w domu zalatana, nie w
ż
adnej
chałupie, tak nie pozwalała mówi
ć
. Smród, bród, n
ę
dza i wszy g
ę
siego w chałupie maszeruj
ą
,
u niej – w domu – był porz
ą
dek. Z urody surowa, mocna charakterem, trze
ź
wa twarz kobiety,
która bez niczyjej pomocy da sobie z
ż
yciem rad
ę
. Z pozoru chłodna, powa
ż
na, smutna
nawet, ale kto znał Gduli
ż
on
ę
, ten wiedział,
ż
e
ż
artowanie z prze
ś
miewkami to jej
codzienno
ść
. Ob
ś
miewała,
ż
e dopiekało, gdyby kto inny gadał, niejeden czułby si
ę
zmarnowany. Aniela tak dopiekała,
ż
e nie parzyło, tylko cieplej si
ę
robiło. Przeciwnie do
m
ęż
a, t
ę
skniła za wszystkim z miasta dobrodziejstwem. Wygl
ą
dała rzeczy przydatnych
w domu, które zawsze chłopu wadziły. Dla Jana za technik
ę
był rower i parowóz,
ż
elazko
albo woda w chałupie, to ju
ż
cudactwo. Z ró
ż
nego patrzenia na
ś
wiat co rusz dochodziło do
sprzecznych rozmów, oczywista mowy nie było, w biednej chałupie
ż
y
ć
po miejsku bogato,
ale samo głupie gadanie sprawiało,
ż
e Aniela kłóciła si
ę
z chłopem z samej przekory. Była za
swoim w tym, co Jan uwa
ż
ał za niepotrzebne i o to najcz
ęś
ciej szły spory. Za to zgodna ze
wszystkim, w jednej słusznej sprawie,
ż
e od ludzi trzeba z daleka. Wiele razy odwodziła
chłopa, gdy jedno mówił, drugie robił:
– Nie tr
ą
caj si
ę
, nie twoje sprawy, niech sobie robio, co tam zechco, swoje mamy
zmartwienia – tak słyszał, gdy gło
ś
no my
ś
lał, jak odpowiedzie
ć
temu czy innemu,
prosz
ą
cemu pomocy lub rady.
Gdulowa nie ufała ludziom w słowach i w robieniu. Nie stroniła od s
ą
siadów, nie była
opryskliw
ą
, przy swoim stała i z boku cudzego: „nie szła w kłopoty”. Bardzo roztropna,
niekiedy nazbyt ostro
ż
na, prawie boja
ź
liwa, szorstka w gadaniu z m
ęż
em, jednak on wiedział,
ż
e jak ju
ż
co
ś
postanowione, b
ę
dzie z nim zgodna i zajmie si
ę
wszystkim, jak najlepiej
potrafi. Pasowali do siebie, mał
ż
e
ń
stwo z miło
ś
ci i rozumu, takie, które mogło rozmawia
ć
i kłóci
ć
si
ę
o wszystko, byle zawsze razem, o to nigdy sporu by
ć
nie mogło. Jedno obok
drugiego zawsze
ż
yli, wspólnie pilnowali i troszczyli si
ę
o dom. Co potrzeba rodzina miała,
3
ile było tyle starczy
ć
musiało. Przed wojn
ą
ż
yli skromnie i spokojnie, nie martwili si
ę
o jutro.
Nie gonili za bogactwem, uciekali przed bied
ą
, tak
ż
eby zawsze by
ć
po
ś
rodku, bo z bogacza
mo
ż
na płaszcz zedrze
ć
, a z biednego – skór
ę
. Du
ż
o gorzej zrobiło si
ę
za Ruskiego, takich jak
Gdulów nazywali kułakami i chcieli ziemi
ę
odebra
ć
. Nie było jednak tak
ź
le,
ż
eby sobie nie
radzi
ć
z kołchozem, ziemi pilnowali, kułakami nie przej
ę
ci. Gdy przyszli Niemcy i cz
ęść
Ukrai
ń
ców poszła za nimi, naszła najgorsza bieda. Brakowało wszystkiego po trochu,
najwi
ę
cej drzewa na zim
ę
, to przeszkadzało i nie dawało spokoju. Szkodzili
ź
li Niemcy
i ludzie we wsi niedobre, swoje, czy ukrai
ń
skie, bardziej złorzecz
ą
cy ni
ż
ż
yczliwi, od jednych
i drugich Gdule stronili. Grzechem powiedzie
ć
,
ż
e za takich samych mieli, prawd
ę
powiedzie
ć
,
ż
e tak samo pomijali. Z takimi przeszkodami jak Niemcy i ludzie
ż
y
ć
mo
ż
na, bez
drzewa w zim
ę
przetrwa
ć
trudno. Przyszło si
ę
mierzy
ć
z nie lada zmartwieniem.
Gdy brali na siebie wa
ż
ne zadania, albo gotowali na jak
ąś
bied
ę
, zwykle wieczorem,
po robocie długo rozmawiali. Cz
ę
sto rzeczy były jasne, por
ą
ba
ć
polana, uwi
ą
za
ć
wiadro do
studni, ale i tak gadali, taki mieli obyczaj, przemawiali ka
ż
de zaj
ę
cie. Tym razem do
obgadania rzecz powa
ż
na, trzeba do lasu pojecha
ć
i zabra
ć
Niemcom drzewo. Nie kra
ść
,
tutejsze było, obcy Niemcy zaszli i nie swoje wzi
ę
li. Przed wojn
ą
Jan i Aniela nie powa
ż
yliby
si
ę
na taki czyn, teraz nie mieli innej drogi i nawet wyj
ś
cia, w piecu musieli pali
ć
. Od czasu
niemieckiej niewoli zapasy tajały, na nowe pieni
ę
dzy zbrakło. Tylko Niemcom mo
ż
na
drzewo odebra
ć
i
ż
adne w tym bohaterstwo, ale ratunek przed zim
ą
. Po prawdzie tak było,
ż
e
lasu gajowy pilnował i ten był swój. Niemcy drzewa nie strzegli,
ż
ołnierskie mieli zaj
ę
cia, ale
wojna była i wszystko pod strachem si
ę
robiło, cho
ć
by nawet prawd
ą
nie było,
ż
e Niemiec
lasu pilnuje, tych si
ę
Gdule bały, nie gajowego. Le
ś
ny do s
ą
du ci
ą
gał, Niemcom same wyroki
przychodziły. Bogiem i prawd
ą
ż
adnego we wsi nie ubili, ale i w tym pocieszenia mało.
Głowa, gdy przestraszona, ro
ż
ne my
ś
li podpowiada i niejedno zmy
ś
lone za prawdziwe si
ę
bierze. Jeszcze tej zimy pozostałym z dawnych lat pali
ć
si
ę
dało, ale oboje niespokojni byli,
kiedy w domu brakowało, co by
ć
musiało. Sami nie wiedzieli, czy za podobne si
ę
ganie po
tutejsze buki i brzozy zastrzeli
ć
mogli, czy tylko karali. I pewnie lepiej,
ż
e nie wiedzieli:
przekonani do najwy
ż
szej kary, zaniechaliby koniecznej roboty. Rozmawiali jak trzeba,
dłu
ż
ej ni
ż
jeden wieczór, musieli długo rozmawia
ć
, by czego głupiego nie zrobi
ć
, ale i kres
słowom przyj
ść
musi.
– Nie ma co wiency gada
ć
, samemu pojad
ę
i wszystko. Dwoje złapio,
ż
adne drugiemu nie
pomo
ż
e. I Niemca kupisz, wredny, ale człowiek, jak inne ludzie. Ja tam nie powiem,
ż
e za
buka zastrzelo. Za partyzantk
ę
, szpiegowanie i co gorsze jeszcze, nie za drzewo. Mordowa
ć
i pali
ć
pod dostatkiem z Ruskimi wojujo, nie ma kiedy do lasu lata
ć
– Jan powiedział, co
dawno było wiadome, tylko przegadania wymagało.
– Mo
ż
e i prawda, zawsze lepiej jak jedno w domu si
ę
zostanie. Raz,
ż
e Niemce, drugie,
ż
e
i kto z wioski ogołoci, jak nie upilnujesz. Tak trza zrobi
ć
, tylko uwa
ż
a
ć
musowo, mocno
uwa
ż
a
ć
. Mnie tam nikt nie powie, Niemce zabijo i za byle co, jak im si
ę
spodoba. – To samo
od kilku dni powtarzała Aniela. Krótka rozmowa nie była
ś
wie
żą
porad
ą
i nijakim
zaskoczeniem
dla
obojga,
co
wieczór
przypominali
najwa
ż
niejsze,
aby
wzajemnie
w słusznym postanowieniu si
ę
wspiera
ć
.
– Tak jutro z rana si
ę
pojedzie – oznajmił Jan, chłopa głosem,
ż
e nie zostawiał wiele do
sprzeciwu.
– Jutro? – Aniela po kobiecemu zl
ę
kła si
ę
po
ś
piechu, miała nadziej
ę
,
ż
e to nie ostatni wieczór
jak planuj
ą
i jutro znów sobie pogadaj
ą
.
– Do dnia trza wsta
ć
, trza si
ę
kła
ść
, nie ma czego czeka
ć
, nic gadanie nie daje – Gdula sam
czuł strach, ale bardziej bał si
ę
zwlekania ni
ż
postanowienia. Obmy
ś
lił dłu
ż
ej nie m
ę
czy
ć
siebie i Anieli.
– Jak tak, pora pod pierzyn
ę
, ju
ż
po
ś
cieliła. –
Ż
ona te
ż
chciała mie
ć
swoje mał
ż
e
ń
skie słowo,
cho
ć
nie tak wa
ż
ne i niespodziewane jak jutrzejsze zbieranie Niemcom drzewa.
4
2
Ko
ń
czył si
ę
pa
ź
dziernik, miesi
ą
c przyjazny w tym roku – ani chłodno, ani mokro,
zno
ś
nie. Jesie
ń
przyszła ciepła i łagodnie trwała. Jan wstał na długo nim sło
ń
ce wzeszło, było
przed pi
ą
t
ą
i za oknem ciemno, ale z tego
ż
adna przeszkoda. Drog
ę
do stajni znał na pami
ęć
,
tak samo do stodoły, wszystko, co miał zrobi
ć
po omacku wiedział.
Ż
adna sztuka kobył
ę
poprowadzi
ć
dla takiego gospodarza, który nie pierwszy raz przed
ś
witem si
ę
zrywał, bywało,
ż
e w zi
ą
b i słot
ę
, nie tak jak dzi
ś
, cho
ć
nawet jeszcze sło
ń
ce nie wstało. Ba
ś
ka, posłuszne
i poczciwe zwierz
ę
, do tego nie bała si
ę
byle czego, szła ufnie, gdzie Jan prosił. Wdzi
ę
czna
gospodarzom za dobre traktowanie, nigdy krzywdy od nich nie zaznała, a przez las nie raz
je
ź
dziła. Chwil
ę
trwało, nim Gdula zaprz
ą
gł, pozamykał za sob
ą
, po czym ruszył w stron
ę
lasu. Aniela do tych obrz
ą
dków r
ę
ki nie dokładała, wcze
ś
niej obgadali,
ż
e takiej potrzeby nie
ma, lepiej po cichu wyjecha
ć
. Tam gdzie wi
ę
cej ludzi, zaraz i hałasu niemało. Poza
wszystkim
ż
adnej pomocy nie potrzeba, bo i do czego.
Wóz jechał poln
ą
drog
ą
prosto do drzewa zbytnio nie skrzypi
ą
c, ani Ba
ś
ce trudu
zadaj
ą
c,
ź
le nie miała, droga sucha i ubita. Gdula rozgl
ą
dał si
ę
po polach czy wszystkie
kawałki ju
ż
przeorane? Czy kto zaniedbał chłopa obowi
ą
zki? Martwił si
ę
ka
ż
dym jednym
ugorem, nie lubił marnotrawienia i bywało,
ż
e gło
ś
no do siebie mówił, jak ziemia
skrzywdzona. Ostre powietrze szczypało nos, od czego zaraz czerwieniał, od wiatru łzy zaszły
do oczu, pomimo tego,
ż
e kobyła lekkim st
ę
pem, nie galopem wóz ci
ą
gn
ę
ła. Nie
przeszkadzało Janowi nic, bez powietrza
ż
y
ć
nie mógł, wszystko, co w nim pachniało
i gwizdało, było potrzebne, przyjemne jak mało które. Nic nie zawadzały łzy nachodz
ą
ce
i nos czerwony. Od lasu i pól wiało, najlepszy wiaterek, trze
ź
wił ci
ęż
ko zaspanych i całkiem
pijanego postawił na nogi. O tym Jan dumał i o pola oraniu, całkiem zapomniał, z jakim
jedzie zadaniem, ale i przez to szybciej na miejscu si
ę
znalazł, gdzie zaraz sobie co wa
ż
ne
przypomniał.
Do lasu wóz wjechał pr
ę
dzej ni
ż
Gdula planował, ucieszył si
ę
i do my
ś
lenia o drzewie
przywrócił. Przed trudn
ą
robot
ą
, jaka czekała, wolał, aby jeszcze ciemno było. Nie my
ś
lał
przywie
źć
tyle, ile potrzeba, wyprawa bardziej na prób
ę
, czy nie daj Bo
ż
e jakich Niemców
w lesie nie spotka. Nawet nie wzi
ą
ł ze sob
ą
piły, tylko siekier
ę
, tak sobie miarkował,
ż
e z piły
gorzej si
ę
tłumaczy
ć
. Zawsze jaki
ś
konar na le
ś
n
ą
drog
ę
spa
ść
mo
ż
e, na to siekiera potrzebna.
Szeroka przecinka, któr
ą
znał wi
ę
cej ni
ż
dobrze, zezwalała spokojnie si
ę
porozgl
ą
da
ć
za
takim drzewem, jakie by si
ę
nadawało, nie trzeba nawet z wozu schodzi
ć
. Jedziesz i wszystko
wida
ć
, tylko szuka
ć
powalonego, najlepiej,
ż
eby niezbyt grube i przynajmniej kilka miesi
ę
cy
nie sprz
ą
tni
ę
te. Bywało,
ż
e gajowy z robot
ą
si
ę
nie obrabiał albo kto inny chciał wywie
źć
i spłoszony zwalone zostawiał.
Ś
wie
ż
o
ś
ci
ę
te do pieca niezdatne, odle
ż
e
ć
musi, dopiero
przeschni
ę
te ciepło daje. Takiej okazji wypatrywał Gdula, rozgl
ą
daj
ą
c si
ę
na obie strony,
podzielone przecink
ą
.
Le
ś
na droga ju
ż
nie taka dobra jak polna, doły i nawet gdzieniegdzie woda pod
cieniem stoi, rozrzucone suche gał
ę
zie, trzaskały pod kołami. Wszystko sprawiło,
ż
e wozem
hu
ś
tało, w kołach skrzypiało i echem odbijało si
ę
po lesie. Jan du
ż
o uwa
ż
ał, jechał wolno, by
losu nie kusi
ć
hałasem, mimo ostro
ż
no
ś
ci nie bardzo mu szło. Prawd
ę
gadaj
ą
,
ż
e kto w ciszy
zechce si
ę
schowa
ć
, ka
ż
dy szept zdaje si
ę
jemu krzykiem, mo
ż
e i dlatego Janowi bardziej
gło
ś
no było, ni
ż
rzeczywi
ś
cie słyszał. Trzaski spod kół wadziły, nie dały posłucha
ć
co si
ę
w lesie dzieje. Rozgl
ą
da
ć
si
ę
za drzewem nie najwa
ż
niejsze zaj
ę
cie. Patrze
ć
czy kogo nie ma?
Uwa
ż
a
ć
czy kto nie idzie? Tego Jan pilnował najmocniej, odk
ą
d wóz hałasował. Zm
ę
czył si
ę
w ko
ń
cu i przestraszył od samego słuchania, musiał odrobin
ę
odsapn
ąć
i strachy zagłuszy
ć
.
Skr
ę
cił w pierwsz
ą
poprzeczn
ą
dró
ż
k
ę
i zatrzymał kobył
ę
, zawin
ą
ł lejce o kłonic
ę
, oparł
łokcie na kolanach. Szukanie spoczynku niewiele dawało, gdy wozem stan
ą
ł, ka
ż
dy szmer si
ę
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl