Martwy Cyrk, ◘ Moja twórczość, Miniaturki literackie, Martwy Cyrk

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Martwy Cyrk
by
mika2100
Uderzenie dzwonu kościelnego znów rozbrzmiało mi w uszach. Powtórnie przymknęłam
oczy, przywracając do umysłu straszliwy dzień, który zmienił moje życie nie do poznania.
Niebo spowijane złowróżbnymi wspomnieniami traciło swoją niebieskawą barwę,
przybierając kolor ciemnego mahoniu, który zdawał się wyglądać niemal jak krew. Wciąż
pamiętam ów lipcowy dzień, który miałam spędzić z rodziną z okazji moich szesnastych
urodzin.
Lekki deszcz delikatnie chłodził moją rozgrzaną skórę. Było parno i słonecznie, więc
zimne krople mżawki działały jak ukojenie. Wciągnęłam głęboko powietrze.
Randy ubrana w żółtą sukienkę radośnie biegała po wydeptanej ścieżce prowadzącej do
wielkiego, czerwonego namiotu.
–
Randy, uspokój się – rzekła rozbawiona mama, biorąc ojca za rękę.
–
Twoja mama ma rację. Siostra zaprowadzi cię do działu z pamiątkami – Powiedział tata,
spojrzeniem zmuszając mnie, bym spełniła jego prośbę.
Odwróciwszy wzrok, podałam rękę siostrze, po czym zostawiając rodziców udałyśmy się
w kierunku małych straganów z figurkami przedstawiającymi akrobatów z cyrku.
Zatrzymałyśmy się przed jednym ze sklepików, przeglądając towar. Za ladą stał przysadzistej
budowy sprzedawca czekający, aż jeden z turystów kupi jedną z jego drogich pamiątek.
Podeszłam do małego koszyczka stojącego na kontuarze, po czym wyjęłam z niego długi,
posrebrzany łańcuch. Jasne promienie słońca odbijały się od jego powierzchni, tworząc małe
połyskujące diamenty. Zaczęłam przyglądać mu się uważnie. Coś błysnęło w odbiciu jednego z
kółek.
Nim zdążyłam się temu dokładniej przyjrzeć, za nami rozległ się głośny grzmot.
Instynktownie zakryłam uszy rękami. Kątem oka zauważyłam, że Randy uczyniła to samo.
Pociągnęłam ją za rękę na podłoże, przykrywając własnym ciałem. Drżała ze strachu.
Wtuliłam się w jej puszyste pukle brązowych włosów, słysząc za sobą mieszaninę ludzkich
krzyków i huków powtórnych eksplozji.
Nie miałam pojęcia, co się wydarzyło. Czas się dla mnie zatrzymał, myśli powolnie krążyły
po moim umyśle. Przeraźliwe dźwięki nagle ustały. Oddychając ciężko, podniosłam się z ziemi
pomagając wstać Randy. Była oszołomiona, a strach czaił się w jej oczach. Rozejrzałam się po
okolicy.
Wszystko było zamazane, elementy obrazu mieszały się z chmurą dymu i płomieni ognia.
Najbardziej, co mnie przestraszyło była pustka. Prócz Rany i mnie nie było tu nikogo żywego.
Pocieszyła mnie myśl, że wszystkim udało się stąd uciec, lecz natychmiast przyćmiło ją
wspomnienie tego, że ojciec wraz z matką poszli do namiotu… Namiotu, który aktualnie
zostawał niemal pożerany przez ogień. Poczułam nagły przypływ mdłości i strachu. Z trudem
przełknęłam ślinę.
–
Nie patrz, Randy – szepnęłam cicho do ucha dziewczynki, kucając przed nią. Zasłoniłam
jej widok własnym ciałem, by skoncentrowała się na tym, co mówię.
–
Posłuchaj mnie uważnie – zaczęłam, gładząc ręką kosmyki jej miękkich włosów.
Starałam się ją uspokoić, a zarazem też samą siebie. Lecz wiedziałam, ze w tej chwili trzeba jak
najszybciej działać. – Stało się coś okropnego. Musisz być dzielna. Pamiętasz, jak mama zawsze
powtarzała ci, byś była odważna? – dziewczynka kiwnęła głową ze łzami w oczach. – Musisz
teraz znaleźć w sobie odwagę i siłę. Mama i tata czekają na nas. Muszę po nich pójść.
Wiedziałam, że Randy jest mądra, lecz teraz nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Kłamstwo,
którym ją obdarowałam zadziałało również i na mnie. Miałam nadzieję, że rodzice faktycznie
czekajÄ… na nas cali i zdrowi.
–
Musisz tu na mnie zaczekać. Schowaj się tu dopóki nie przyjdę. Jeśli nie będzie mnie
dłuższy czas masz uciekać. Biegnij najszybciej jak możesz. Kocham cię – przyłożyłam rękę
tam, gdzie znajdowało się jej serce. Czułam jego szybkie bicie przez delikatną tkaninę bluzki. –
WierzÄ™ w ciebie.
Powiedziawszy to, wstałam i zaczęłam iść w kierunku palącego się cyrku. Obejrzałam się
za siebie. Randy kiwnęła go mnie głową, po czym skryła się pod drewnianą ladą straganu
podciągając kolana pod brodę. Przyspieszyłam kroku rozglądając się.
Tu i ówdzie leżały kawałki czerwonego materiału, z którego zrobiony był namiot. W
powietrzu unosił się szary pył odbierając mi oddech. Zaczęłam biec zasłaniając usta ręką. Pod
moimi stopami chrzęściły kawałki drewna oraz fragmenty porcelanowych figurek. Dotarłam
do wejścia palącego się cyrku, po czym przeszłam przez rozżarzony do czerwieni metalowy
łuk uważając, by się nie poparzyć. Niektóre rzędy trybunów zawaliły się na miejsca pod nimi
zgniatając je doszczętnie. Starałam nie patrzeć się na zmasakrowane ciała ludzkie, które
uwięzione zostały pod krzesłami. Lecz wiedziałam, że innego wyboru nie mam. Musiałam
znaleźć rodziców. Bałam się widoku, który mogę ujrzeć. Bynajmniej nie powstrzymało mnie to
przed zachowaniem resztek nadziei.
–
Mamo?! Tato?! – Zawołałam głośno.
Odpowiedziało mi głuche echo i trzask palących się przedmiotów. Przechodziłam i
przeskakiwałam przez odłamki namiotu lub siedzeń. Niechcący nadepnęłam na coś twardego.
Spojrzałam w dół. Omal nie krzyknęłam. To, na czym postawiłam stopę okazało się być ludzką
ręką oderwaną od ciała leżącego kilka metrów stąd. Poorana była wielkimi szramami, z
których sączyła się krew. Natychmiast przyspieszyłam kroku.
Rzucałam przelotne spojrzenia na martwe ciała w duchu modląc się, by żadne z nich nie
należało do moich rodziców. Nie wiedziałam już, ile trwała moja wędrówka. Może kilkanaście
lub kilkadziesiąt minut. Miałam wrażenie, że wszystkie ciała zlewają się ze sobą tworząc
morze śmierci. Omijałam jeszcze palące się kawałki drewna i plastiku czując dreszcz
niepokoju. Zaczynałam tracić jakąkolwiek nadzieję. W namiocie nie było nikogo żywego poza
mną. Przystanęłam na chwilę łapiąc oddech. Byłam wyczerpana. Może nie fizycznie, lecz
psychicznie. Wtedy zauważyłam coś, co przyprawiło mnie o dreszcz grozy.
Niecałe trzy metry ode mnie pod trybunami leżały dwa ciała. Ich ręce trzymały się w
martwym uścisku. Podeszłam bliżej czując, jak mój żołądek wykonuje salto. To byli moi
rodzice. Ich ubrania były poplamione krwią, a na skórze widoczne były poparzenia. Leżeli
spośród innych ciał na zawsze uwięzionych we wnętrzu śmierci i rozpaczy. Nie mogąc dłużej
znieść tego widoku pochyliłam się nad ziemią i zwymiotowałam głośno szlochając. Czując, że
cały mój pokarm został zwrócony otarłam usta rękawem bluzy. Moje gardło piekło od kwasu
żołądkowego. Na trzęsących się nogach podeszłam do ciał. Nie mogłam uwierzyć w to, co
zobaczyłam. Zawsze sądziłam, że śmierć tak wcześnie nas nie spotka. Że będzie dane nam żyć
długo i szczęśliwie. Zapewne myślałam tak, jak każdy. Jednak utwierdziło mnie to w
przekonaniu, że koniec może nadejść w każdej chwili. Że życie jest ulotne jak promyk ognia
palącej się świecy, która wraz z podmuchem lekkiego wiatru niebawem zgaśnie. Że nie dane
mi będzie zobaczyć uśmiechów na twarzach rodziców, już nigdy z nimi nie porozmawiam.
Wzięłam do ręki dłoń matki, po czym przyłożyłam ją sobie do policzka. Była ciepła, lecz
wiedziałam, że mama nie żyje. Oczy miała zamknięte jak podczas snu. Może to i nawet dobrze.
Wydawało się, że pogrążona jest w swoim własnym świecie marzeń. Delikatnie położyłam
dłoń mamy na jej brzuchu, spoglądając na ojca. Jego niebieskie oczy były szeroko otwarte, a
twarz zastygła w wyrazie bólu i cierpienia. Lekkim muśnięciem palców przymknęłam jego
powieki. Moje łzy powolnie kapały na jego koszulę. Zaszlochałam głośno. Czułam nieopisany
smutek i żal.
Wspominałam chwile, które spędziłam z rodzicami. Może i tym samym pogłębiałam się w
rozpaczy, lecz w niewiadomy dla mnie sposób dodawał mi ona otuchy. Straciłam część swego
poranionego serca. Coś, co było źródłem mojej wszelkiej nadziei. Przywracałam do pamięci
bogate obrazu pochodzące z okresu mojego i Randy dzieciństwa.
Randy…
Wizja mojej siostry czekającej na mnie pośród straganów tonących w płomieniach ognia
stanęła mi przed oczami. Powiedziałam, by na mnie zaczekała. Ile czasu mogło już minąć?
Poderwałam się z miejsca, czując powiew gorącego powietrza na karku. Odskoczyłam jak
oparzona. Wielki szereg płomieni sunął ku mnie pożerając wszystko, co znajdowało się na
drodze. Rzuciłam ostatnio spojrzenie na twarze moich rodziców. Wyobraziłam sobie, że
pogrążeni są we wspaniałym, pełnym barw śnie.
–
Kocham was… – Szepnęłam cicho, po czym wybiegłam z cyrku.
Popiół i dym wciąż utrzymywały się w powietrzu przesłaniając obraz. Schyliłam się,
ruszając szybkim krokiem przed siebie. Deszcz nieco przybrał na sile gasząc wznoszący się ku
górze ogień. Zastanawiałam się, gdzie znajdowała się Randy. Owszem, kazałam jej zostać tam
gdzie ją zostawiłam, lecz nie było mnie znacznie dłużej niż sądziłam. Mogła uznać, że już nie
wrócę… Mogła uciec…
Poczułam nagły przypływ poczucia winy. Opuściłam Randy samą, bez pomocy. Na pastwę
losu. Wybiegłam z chmury pyłu dobiegając do straganu z pamiątkami. Ogień na szczęście tu
nie dotarł, lecz drewno wyglądało tak, jakby miało się zaraz rozpaść. Przełknęłam gulę, która
pojawiła się w moim gardle.
–
Randy? – Zawołałam głośno, czując gorzki smak tęsknoty.
Cisza. Nikt się nie odezwał. Mój oddech przyspieszył. Słyszałam jedynie głośny odgłos
padajÄ…cego deszczu.
–
Randy?! – Krzyknęłam jeszcze głośniej, nie zważając na łzy, które wciąż wydobywały się
z moich oczu.
W oddali usłyszałam cichy płacz dziecka. Odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził
szloch. Podeszłam do stoiska znajdującego się obok. Pod drewnianą ławką zauważyłam
skuloną postać. Podbiegłam do niej na miękkich nogach, po czym zapytałam cicho:
–
Randy?
Dziewczynka zdjęła rączki z głowy odsłaniając twarz tonącą we łzach. Pociągnęłam siostrę
za ręce, przytulając ją do siebie matczynym gestem. Jej drgawki nieco ustały. Pogładziłam ją
uspokajajÄ…co po plecach.
–
Oni nie żyją, prawda? – zapytała Randy ledwie słyszalnym głosem.
Nie potrafiłam odpowiedzieć jej na to pytanie. Nie starczyło mi na to odwagi. Byłam słaba i
wyczerpana.
–
Już w porządku, wszystko za nami. – Powiedziałam pocieszając nie tylko Randy, ale i
siebie samÄ….
Nagle usłyszałam jakiś dźwięk dochodzący zza moich pleców. Poczułam, jak moja siostra
sztywnieje w moich ramionach w wyniku przerażenia. Nim zdążyłam odwrócić głowę, coś
uderzyło mnie w plecy. Nie było to zwykłe uderzenie. Moje ciało wystrzeliło w powietrze. Po
chwili upadłam na stalową maskę samochodu. Próbowałam się podnieść, lecz zsunęłam się z
pojazdu upadając ciężko na twardy grunt.
Poczułam ogromny ból przeszywający całe moje ciało od stóp do głów. Próbowałam
odchrząknąć, ale z moich ust wydobyła się stróżka ciepłego płynu. Podniosłam rękę,
wycierając usta wierzchem dłoni. Krew. Mój umysł zamroczyło kilka czarnych punkcików. W
następnej chwili pojawiło się ich coraz więcej. W końcu zaczęłam tracić przytomność czując
mieszaninę bólu, cierpienia i mdłości.
***
Do moich uszu dobiegł niespójny szum roznoszący się w moim umyśle. Był jak rój pszczół,
które latały nad moją głową nie dając mi spokoju. Próbowałam oszacować, w jakim miejscu się
znajduję. Leżałam na twardym materacu, a moje ciało okalała bawełniana kołdra. Mnóstwo
igieł było powbijane w moją skórę. Poczułam nieprzyjemne mrowienie na rękach. Powoli i z
ogromną ostrożnością podniosłam powieki. W pomieszczeniu było ciemno i chłodno jak w
kostnicy. Lekko drgnęłam palcem prawej ręki. Choć ruch ten był delikatny, mimo to poczułam
ból. Wewnątrz mojej głowy tworzył się natłok żalu, który stopniowo przywracał wspomnienia
do mojego umysłu.
Śmiech matki biorącej za rękę ojca z iskrami szczęścia w oczach, biegająca Randy,
przeraźliwy huk, pożar, opuszczenie siostry, śmierć rodziców, szok, ból, strata, wypadek…
W moje serce uderzył wielki spazm cierpienia. Kolejno atakował moje narządy, wywołując
u mnie falę szoku. Nie mogłam złapać oddechu, w moim gardle pojawiła się wielka, żrąca kula.
Przymknęłam powieki, niemal słysząc przeraźliwie głośne bicie mego serca. Urządzenie
monitorujące puls stojące tuż przy moim łóżku przyspieszyło, wydając przy tym irytujące
pikanie. Po chwili do pokoju ktoś wbiegł, aczkolwiek delikatnie hamując drzwi, by nie
trzasnęły o framugę. Natychmiast otworzyłam oczy, ale snop jasnego światła oślepił mnie na
chwilę. Widok przesłoniła mi szczupłej budowy ciała pielęgniarka z siwymi włosami upiętymi
w niedbały kok. Zamrugałam kilkakrotnie.
–
Ostrożnie – rzekła kobieta uśmiechając się do mnie słabo, jednakże z ogromnym
smutkiem w oczach.
Nie odpowiedziałam. Liczyłam pojedyncze kwiaty namalowane na suficie. Były to
jednakowego, bladoróżowego koloru róże, tulipany, konwalie, żonkile oraz wiele innych,
których nazw nie znałam. Wszystkie te abstrakcyjne roślinności wydawały się być jedyną
ładną cechą w tym pokoju. We wnętrzu zachodniej ściany tkwiło ogromne weneckie lustro
pozwalające ujrzeć lekarzy i lekarki spieszących się na poszczególnie oddziały, pacjentów
przechadzajÄ…cych siÄ™ po szpitalnych korytarzach.
Cała ta sceneria wydawała się być taka odległa. Rzeczywistość tkwiła na skraju mojego
rozumu, a wspomnienia otaczały mnie jak gęsta mgła.
–
Gdzie jest Randy? – Zapytałam pielęgniarki cichym głosem.
Kobiecina westchnęła głęboko. Jej zatroskany wzrok powędrował ku moim oczom.
Przygotowywałam się na najgorsze. Na ogrom bólu, który za chwilę miał nadejść. Bynajmniej
fakt ten nie pozwalał mi nie wierzyć. Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Że wszystko
okaże się koszmarnym snem, a ja znów powrócę do chwil, w których szczęśliwie spędzałam
swoje urodziny. Jednakże wiedziałam, że oszukuję samą siebie.
–
Randy nie żyje – powiedziała wolno lekarka. – Uderzenie samochodu było dla niej zbyt
dużym ciosem. Próbowaliśmy ją uratować, lecz nie udało się. Tak bardzo mi przykro. –
szepnęła łamiącym się głosem przez łzy w oczach.
Odwróciłam wzrok. Kobieta wyszła z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi, tym samym
pogrążając mnie w ciszy. Załkałam głośno czując, jak okropne myśli i atakują mój umysł.
***
To wspomnienie nadal powoduje bolesne ukłucie w sercu. I choć od tego zdarzenia minęło
już sześć lat, wciąż mam nieokiełznane wrażenie, że ten dzień, w którym straciłam wszystko
był dniem wczorajszym. Podnoszę głowę spoglądając na zachodzące słońce. Niebo wyglądało
tak, jakby ktoś rozlał kubeł pełen krwi. Przez ciemnoczerwoną ciecz przebija się setki małych
promieni słonecznych tworząc coś na kształt złocistych, palących dziur. Dotykam metalowych
kół znajdujących się po moich bokach. Bowiem są one moją jedyna pamiątką z moich
szesnastych urodzin. Odpycham je mocno, kierując się do sypialni. Zawsze zastanawiałam się,
czy mężczyźni są tak powierzchowni w stosunku do kobiet, jak to się niekiedy słyszało. Jednak
odpowiedź na to pytanie uzyskałam, gdy ponad trzy lata temu poznałam Daniel’a. Od początku
przekonana byłam, że taki facet jak on nigdy nie zwróci na mnie uwagi – pogrążonej w
rozpaczy kobiety poruszającej się na wózku inwalidzkim. Jednak się pomyliłam. Przyjaciele,
jakich niegdyś miałam z czasem zaczęli odsuwać się ode mnie. Lecz nie on.
Miłość między nami wzrastała z każdym dniem. Czułam, że w moim życiu nareszcie się coś
zmienia. Przestałam chodzić do psychologa, który i tak nie mógł mi pomóc. Moim jedynym
lekiem był Daniel. Stałam się osobą szczęśliwszą, żyłam od nowa. Mam kogoś, kogo mogę
kochać wiedząc, że to uczucie jest odwzajemnione. Mam powód do życia i radości. Mam, dla
kogo się uśmiechać. Przejeżdżam przez długi korytarz, po czym znajduję się przed drzwiami
do naszej sypialni. Delikatnie naciskam klamkę. W pokoju panuje półmrok i cisza, którą
niekiedy przerywa ciche szuranie ołówka po papierze.
Daniel siedzi na drewnianym krześle przy biurku malując coś na białej jak śnieg kartce.
Jago jasne włosy opadając lekko na czoło, a usta wyginają się w uśmiechu. Odwraca głowę w
moją stronę. Zatracam się w jego cudownych czarnych tęczówkach oczu.
–
Cześć – mówię spokojnym głosem.
Jego uśmiech pogłębia się, gdy podchodzi do mnie patrząc z góry. Przybliża swoje usta do
mojego ucha mówiąc:
–
Gdzie byłaś? – mówi głębokim, ochrypłym głosem, który przyprawia mnie o dreszcz
zachwytu na skórze. – Tęskniłem za tobą.
–
Byłam w salonie. Liczy się to, co robię tu i teraz. – szepczę czując, że mój oddech
przyspiesza.
Silne ramiona Daniel’a otaczają mnie, biorąc na ręce. Jednak nie protestuję. Jest mi
niesamowicie przyjemnie w jego uścisku. Po chwili kładzie mnie na plecach na łóżku
usadawiając się obok mojego ciała. Przybliża twarz do mojej. Zaczyna delikatnie i czule
całować każdy jej skrawek.
–
Jesteś gotowa? – szepta.
–
Na co? – pytam, choć odpowiedź na to pytanie znam.
–
Na to – mówi, po czym namiętnie zaczyna całować moją szyję. Wysuwa język i drażni
nim moja delikatną skórę na linii żuchwy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl
  •