Markham Wendy - Red Dress Ink - Nie całkiem do pary, 1, NOWE EBOOKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WENDY MARKHAM
NIE CA
Ł
KIEM
DO PARY
Tytuł oryginału: Slightly Single
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Moje życie wyobrażam sobie tak: wyjdę za Willa. On zostanie sławnym
aktorem, a ja porzucę pracę w reklamie, żeby zając się naszymi dziećmi. Nie
przeprowadzimy się ani na południe, ani na zachód Stanów, ale raczej
zostaniemy w Nowym Jorku (wszystko dlatego, że nie mogę żyd bez czterech
pór roku), a kiedy zestarzejemy się razem, będziemy siadywać ramię w ramię
przy stoliku w restauracji, jak ci staruszkowie, których widywałam we
Friendly's. Tylko że na Manhattanie nie ma ani jednej restauracji Friendly's, a
Will i ja nie siedzieliśmy jeszcze w ten sposób w żadnym lokalu. Nigdy.
Bo Will potrzebuje przestrzeni.
W restauracjach.
I w ogóle.
Ja z kolei wcale nie potrzebuję przestrzeni.
Dokładnie to powiedziałam swojej przyjaciółce Kate, która oznajmiła
właśnie z denerwującym spokojem, że każdy potrzebuje przestrzeni.
- Ja nie potrzebuję - oświadczyłam, a ona w odpowiedzi wzniosła tylko
niebieskie oczy, a raczej niebieskie soczewki kontaktowe ku górze, jakby
chciała spojrzeć na swoją ufarbowaną na blond grzywkę.
Kate wychowała się w sercu Południa, gdzie najlepiej być szczupłą
blondynką z niebieskimi oczami. Właściwie to wszędzie dobrze być szczupłą
blondynką z niebieskimi oczami, o czym przekonałam się wielokrotnie ja sama
- okrągła, brązowooka brunetka z Nowego Jorku.
- Potrzebujesz przestrzeni, Tracę! - upierała się Kate. Jej południowy akcent
sprzed wojny secesyjnej był ledwo wyczuwalny - wynik ciężkiej pracy, żeby
się go pozbyć. - Uwierz mi, a uwolnisz się od wewnętrznej potrzeby oglądania
Willa dwadzieścia cztery godziny na dobę bez jednej sekundy przerwy.
Ma rację, ale rzecz w tym, że...
Że ja nie chcę uwalniać się od tej potrzeby.
To żałosne, prawda? Wiedziałam, że jestem żałosna i dlatego musiałam iść
w zaparte. Kate i tak ciągle mówi, że się o mnie martwi. Ona uważa, że mój
związek z Willem jest jednostronny.
- Nieprawda - skłamałam gładko. - Wcale nie dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Ale dlaczego mam się cieszyć, że Will wypuszcza się na letnie występy
w okolice Adirondacks na całe trzy miesiące, a ja zostaję tu sama?
- Nic na to nie poradzisz. Przecież nie schowasz się do jego walizki.
2
Słysząc to, skupiłam całą uwagę na swoim niskokalorycznym napoju
kawowym. Drewnianym mieszadełkiem próbowałam wepchnąć słodkawą
pianę do ciemnobrązowego, zupełnie niesłodkiego napoju. Sprawa była
beznadziejna - oba składniki nie chciały się połączyć. Długie paprochy
przylepiały się do mieszadełka i do złudzenia przypominały kłaczki pajęczyn,
które jakieś szkodniki produkowały na moim filodendronie.
- Tracey! - rzuciła Kate ostrzegawczym tonem.
- Słucham? - Z niewinną miną bawiłam się żółtą, plastikową zapalniczką i
żałowałam starych dobrych czasów, kiedy można było palić wszędzie i zawsze.
- Chyba nie zamierzasz zabrać się z nim w góry Adirondacks?
- A dlaczego nie?
- Przede wszystkim dlatego... Tracey, słuchaj, co do ciebie mówię! Dlatego
że nie jesteś aktorką. I masz swoją pracę.
Pracę! Wylądowałam w agencji reklamowej Blaire Barnett tylko dlatego, że
zaimponowała mi nazwa firmy. Zawsze miałam skłonności do wdawania się w
przeróżne interesy bez sprawdzenia, czym to pachnie. Dopiero kilka tygodni
później, kiedy z okazji Dnia Sekretarki dostałam od swojego szefa roślinkę
doniczkową, zdałam sobie sprawę, że jestem najzwyklejszym pracownikiem
administracyjnym.
W doniczce był zarażony filodendron - ten, o którym wspomniałam
wcześniej. Do złudzenia przypominał moją pracę - na początku wyglądał
bardzo obiecująco - lśniące liście, celofan, zwoje wstążki i liścik: „Droga Traci
(z błędem w moim imieniu), w podziękowaniu za wszystko, co dla nas robisz.
Wszystkiego najlepszego - Jake". W domu znalazłam filodendronowi świetne
miejsce na pustym parapecie. A po tygodniu na liściach pojawiły się robaki,
gotowe do walki na śmierć i życie z biedną rośliną.
- Rzucę. - Wciąż pstrykałam zapalniczką.
- Co? Palenie?
- Nigdy w życiu. Pracę.
Uwaga! Zapamiętać! Idąc do Willa, kupić sobie papierosy.
- Tego się obawiałam. - Kate, która na szczęście nie należała do armii
wojujących przeciwników palenia, uśmiechnęła się z wyższością. Potem
przełknęła mały łyczek soku i powiedziała: - Masz zamiar tak po prostu
porzucić pracę po niecałych dwóch miesiącach?
- Ponad dwóch miesiącach...
- Dobrze - zgodziła się. - Po ponad dwóch miesiącach. I co dalej? Pojedziesz
za Willem do jakiejś dziury. Co będziesz tam robić?
3
- Choćby ustawiać dekoracje. Albo pracować jako kelnerka. Nie wiem, Kate!
Jeszcze o tym nie myślałam. Wiem jedno: Nie mogę znieść myśli, że przez
całe wakacje będę siedzieć w tym cholernym mieście bez Willa.
- Czy Will o tym wie?
Pytanie Kate było jasne, ale wolałam udać, że go nie rozumiem.
- O czym?
- O tym, że się z nim wybierasz.
- Nie - musiałam przyznać.
- Kiedy wyjeżdża?
- Za kilka tygodni.
- Może do tego czasu zrezygnuje z wyjazdu.
- Nigdy w życiu. Powiedział, że musi wyrwać się z miasta.
Kate uniosła jedną brew, dając do zrozumienia, że podejrzewa coś więcej.
Jeśli teraz powie, że Will ucieka nie tylko od miasta, na pewno zaprzeczę.
Mimo że w głębi ducha podejrzewam, że Kate może mieć rację.
I to jest powód, dla którego chcę z nim wyjechać. Przez całe trzy lata, odkąd
że sobą jesteśmy, nasz związek jest tak pewny jak jazda terenowym isuzu
serpentynami w górach z szybkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.
W dodatku w deszczu. I w huraganowym wietrze.
Kiedy się spotkaliśmy, byliśmy oboje na przedostatnim roku studiów. Will
przyjechał do naszego uniwersyteckiego miasteczka w północnej części stanu
Nowy Jork że Środkowego Zachodu. Zamienił niezły uniwersytet na taką sobie
stanową uczelnię, gdyż żywił głęboką pogardę dla konserwatywnych,
panamerykańskich nastrojów panujących i w jego szkole, i w rodzinie.
Od razu go zrozumiałam. Chyba dlatego zwróciłam na niego uwagę. To
zadziwiające, jak bardzo małe miasto na obrzeżach stanu Nowy Jork
przypomina małe miasto na Środkowym Zachodzie!
Pozornie wszystko jest tu inne, nawet akcent. Każdy człowiek od Chicago po
północną granicę stanu Nowy Jork wymawia płasko samogłoskę „a",
marszcząc przy tym nos, co sprawia, że słowo apple zamienia się w
trzysylabowe ay-a-pple.
Religia też jest tu inna. Wszyscy ludzie, których spotykałam w życiu, byli
katolikami - wszyscy z wyjątkiem Tamar Goldstein, jedynej dziewczynki w
całym Brookside High, która przez kilka dni października nie przychodziła do
szkoły z powodu tajemniczych świąt Yom Kippur.
Inna jest moja szeroko rozgałęziona włoska rodzina że swoimi odwiecznymi
zwyczajami, od których nie ma ucieczki.
4
W niedzielę o dziewiątej trzydzieści każdy powinien pojawić się w kościele,
a po mszy wypić kawę i zjeść cannoli w domu mojej babki że strony matki. W
samo południe cała rodzina schodziła się u babki że strony ojca na spaghetti.
Tak zaczynały się wszystkie niedziele w moim życiu, a mój wiecznotrwały
cellulitis jest tego żałosnym dowodem.
Will był protestantem. Jego przodkowie pochodzili z Anglii i Szkocji. Mówił
bez żadnego akcentu, nie miał cellulitisu, a jeśli w domu jego rodziców jadało
się spaghetti, to wyłącznie z sosem z puszki.
On, tak samo jak ja, od zawsze chciał wyrwać się z dusznej,
małomiasteczkowej atmosfery i zamieszkać w Nowym Jorku. Ale on,
odwrotnie niż ja, uznał uniwersytet stanowy w Brookside za wielki krok
zbliżający go do celu. Nie miałam serca powiedzieć mu, że jeśli chodzi o
atmosferę, Brookside równie dobrze mogłoby leżeć w Iowa. W końcu doszedł
do tego samodzielnie i rzucił studia, nie robiąc dyplomu, byle szybciej wyrwać
się z naszego upiornego miasteczka.
Kiedy poznaliśmy się na przedostatnim roku, Will miał dziewczynę w
swoim rodzinnym Des Moines, a ja mieszkałam z rodzicami trzy mile od
campusu. Nie od razu zaczęliśmy że sobą chodzić i winę za to ponosi
oczywiście Will. Kiedy patrzę na tamte dni z dzisiejszej perspektywy, widzę,
że nie dręczyły go wątpliwości, czy oszukiwać albo rzucić swoją dziewczynę
dla mnie. Bardziej chodziło mu o możliwość przelatywania wszystkich
chętnych panienek wokół.
Will bez żadnych zahamowań opowiadał mi o sobie tonem, który sugerował,
że on i ja jesteśmy parą dobrych przyjaciół, czym doprowadzał mnie do szału.
Jeśli zdarzyło się, że rozmawiał przez telefon że swoją dziewczyną, kiedy bez
zapowiedzi wpadałam do jego mieszkania, nie próbował nawet przerwać
rozmowy. Potem oświadczał od niechcenia coś w rodzaju: „to była Helen". Już
wtedy doszłam do wniosku, że gdyby Will uważał, że jesteśmy kimś więcej niż
(jak to sam określał) przyjaciółmi, którzy sypiają że sobą tylko w stanie
upojenia alkoholowego po przypadkowych spotkaniach w barze, ukrywałby
przede mną informacje o swojej dziewczynie.
Tak więc miała na imię Helen i na pewno była - jak to sobie wyobrażałam -
smukłą osobą o egzotycznej urodzie.
Pewnego dnia Will wyjechał do domu na ferie zimowe, powierzając mi
klucze do swojego mieszkania. Miałam podlewać kwiaty. Tak, Will miał w
mieszkaniu kwiaty. Nie marihuanę, która rosła w wielu zaprzyjaźnionych
domach w okolicach campusu, nie otrzymane w prezencie kaktusy ani twarde
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Strona pocz±tkowa
- MacGregor Rob - Indiana Jones i taniec olbrzymów, ebooki, @ INDIANA JONES
- Marsz #3 Marsz ku gwiazdom - WEBER DAVID & RINGO JOHN, ebook txt, Ebooki w TXT
- Maximum Ride #03 Ratowanie swiata i inne sporty ekstremalne - PATTERSON JAMES, ebook txt, Ebooki w TXT
- Mann Catherine Cena romansu, Ebooki - Romanse
- Madonna - BARKER CLIVE, ebook txt, Ebooki w TXT
- Malafrena - LE GUIN URSULA K , ebook txt, Ebooki w TXT
- Maciej Gonet excel-w-obliczeniach-naukowych-i-inzynierskich.-wydanie-ii cała książka, ebooki-ksiazki
- Magiczne burze #1 Zwiastun Burzy - LACKEY MERCEDES, ebook txt, Ebooki w TXT
- Maski czasu - SILVERBERG ROBERT, ebook txt, Ebooki w TXT
- Majorek M. - Kod YouTube. Od kultury partycypacji do kultury kreatywności, eBooki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- telenovel.pev.pl