Makuszyński Kornel - Człowiek znaleziony w nocy, ===NOWE EBOOKI===
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KORNEL MAKUSZYŃSKI
CZŁOWIEK ZNALEZIONY W NOCY
Ponieważ ulica była rozkopana, jakgdyby gospodarze miasta poszukiwali w 'ziemi
skarbów, likrytych przez wiślanych piratów, Henryk Staliń- siki opuści! auto u jej wylotu.
Kilka jeszcze kroków dzieliło go od małego domku w nowej dzielnicy, pełnej ogrodów i
niezabudowanych placów. Młody człowiek omijał zręcznie anałe jeziorka na nie-
ustatkowanym chodniku, w których uliczne latarnie przeglądały się, jak w mętnych
zwierciadeł- kach. Pogoda była tak zwana psia, chociaż nie- wiadomo dokładnie, dlaczego
wierne to stworzenie stało się generalnym patronem wszystkich ciemnych stron życia. Gdy
Staliński, stanąwszy przed furtką siatkowego ogrodzenia, chroniącego buljny ogród, złożony z
kita wypłowiałych astrów i zwiędłych już badylów, począł szulkać w kieszeni klucza, wyszła
na niego z mroku jakaś postać, bardzo wyniosła. Staliński cofnął się bezwiednie i szybko
sięgnął ręką do kieszeni, z czego nocna zjawa mogła łatwo wywnioskować, że szuka re-
wolweru. Nie wydobył go jednak, lecz zapytał ostro:
Czego pan chce ?
Postać uchyliła kapelusza i rzekła miłym, łagodnym głosem:
Przedewszystklem nie chcę pana przestraszyć...
A poza tera?
Poza tern proszę, aby mi pan powiedział, która godzina?
Stafiński, zanim odpowiedział, wpatrzył się bystro w ciemność i, -rozgarniając ją
przenikliwem spojrzeniem, dostrzegł niezwykle nędznie odzianego człowieka. Twarz jego
zlewała się z wilgotnym mrokiem. Mógł to być opryszek, Staliński jednak, ujęty łagodnem
brzmieniem tego głosu z ciemności, powiedział niezdecydowanie:
Jest abyt ciemno, niech pan podejdzie ku latami.
Sam nie wiedział, dlaczego tak postąpił; mógł był oznaczyć jakąkolwiek godzinę, poczem
szybko otworzyć i zatrzasnąć za sobą furtkę. Odniósł jednak ja'kieś niewyraźne wrażenie, że
przemówił do niego człowiek stary i nie mający złych zamiarów. Nerwowym krokiem
podszedł ku oddalonej latarni, czując i słysząc, że powolnie stąpa za nim ów wyniosły
jegomość, spowity w mrok, jak w togę.
W kręgu światła obejrzał go od stóp do głowy: stał przed nim człowiek może
sześćdziesięcioletni, zmięty i sponiewierany. Chociaż noc była chłodną i zbita deszczem, nie
miał na sobie płaszcza, •przyodziany w nieszczęsne, liche, docna wytarte ubranie. Podniesiony
kołnierz osłaniał Jiagą szyję, a kapelusz, kiedyś zapewne ozdoba innej głowy, n5e mógł
ogarnąć tej siwej i pięknej. Stary człowiek patrzył na Stałińskiego z dobrym, łagodnym
uśmiechem, Staliński zaś badał jego twarz z wyraźnem zdumieniem, oczarowany jej szla- cl:
lym wyrazem. Jakgdyby zawstydzony, po- w.' ym ruchem wydobył zegarek.
- Jest dwadzieścia minut po północy...- rzeki.
Dopiero? Miły Boże!... Ale dziękuję panu, że się pan dla mnie trudził. Wszystkiemu
winna niepogoda, zwykle bowiem sam umiem oznaczyć godzinę, w lecie z położenia gwiazdy
alfa w Malej Niedźwiedzicy, w pogodną zaś noc zimową wedle delty w Orjonie... Dziękuję raz
jeszcze. Dobranoc panu!
Z wdziękiem zdjął z głowy kapelusz, uśmiechnął się i odszedł.
Staliński stał chwilę bez ruchu, mocno zdziwiony. Dziwnie miły wydał mu się ten
człowiek, używający Małej Niedźwiedzicy jako zegarka.
Albo to jest pomylony dziwak, albo opry- szek bez odwagi, który wie o tem, że mam
przy sobie rewolwen pomyślał Albo straszliwy jakiś biedaczyna...
Ostatnie przypuszczenie wydało mu się najbardziej prawdopodobne. Patrzył za
oddalającym się cieniem, który już wsiąkł w mrok, i bez zdawania sobie sprawy z tego, co
czyni, zawołał cicho:
Panie! Panie!
Cień przystanął, jakgdyby rozważał, czy wezwanie skierowano w jego stronę, następnie
powolnym, zmęczonym krokiem począł iść ku Sta- Iińskiemu, który równocześnie szedł ku
niemu.
Pan mnie wołał? Czemu?
Staliński nie umiał odrazu odpowiedzieć mu, dlaczego go wołał.
Chciałem pana zapytać, kim pan... a właściwie nie, nie to... A, już wiem!... Chciałem
pana zapytać, dlaczego pan tak przejął się tem, że jest dopiero po północy? Czy panu co dolega,
czy co innego dzieje się z panem?
Nic szczególnego. Myślałem, że jest znacz-
nie później, z utęsknieniem bowiem czekam godziny drugiej.
Dlaczego drugiej?
Bo ostatni patrol poEcyjny przechodzi mnie! więcej o tej godzinie, a potem już można
spać spokojnie.
O, to pan jest złodziejem! rzeW Staliński z rozczarowaniem.
Stary człowiek drgnął i odpowiedział po dłuższej chwili:
Nie, panie. Gdybym był złodziejem, miał- bym własny zegarek 1 własne łóżko.
Przepraszam pana~.
Nic nie szkodzi, pozory są przeciwko mnie. Widu ludziom nasunęłoby się podejrzenie, że
obszarpaniec, zapytujący nocą na oddalonej ulicy
0 godzinę, uiprawia fach złodziejski.
Serdecznie pana przepraszam.
A ja serdecznie pana zapewniam, że nrnie pańskie posadzenie nieznacznie tylko
dotknęło. Ozy mogę pana pożegnać?
Jeszcze chwilę. Dokąd pan idzie?
Będę przez godzinę rozmywał, wałęsając się. jak perypatetyk, a potem zamierzam spę-
dzić resztę nocy w drewnianej budzie na placu niedaleko stąd. Jak panu już mówiłem, nie chcę
sprawiać kłopotu policji. Starzy policjanci znają mnie i okazują pobłażliwą życzliwość, młody
jednak, niedoświadczony, a nazbyt gorliwy, mógłby sobie rościć do mnie pretensję.
Afle za co?
Zato, że oddycham cudzem powietrzem
1 nie sypiam w pyjamle we własnym lokalu, lecz w tem ubraniu i w cudzej budzie.
Ależ to wszystko razem jest rozpaczliwe rzekł szczerym głosem StaiinskL
Pan się łaskawie wzruszył i cokolwiek przesadza. Dziękuję jednak panu za
współczucie.
Czy może mi pan pokazać tę budę? Gdzie to jest?
Boże miły! W najśmielszych snach nie mogłem przypuścić, aby mi ktoś złożył wizytę.
Raczy mi pan jednak przebaczyć, że z powodu niestosownej pory nie będę parna mógł przyjąć
odpowiednio do zacności osoby.
Zaśmiał się głośno i dodał:
Pan, jak zauważyłem, jest we fraku.
Tak odrzekł Staliński wracam z przyjęcia.
> Wobec iego przepraszam pana za mój strój... Tędy proszę, tędy!
Ujął Stalińskiego delikatnie pod rękę i prowadził w zaułek, gdzie zaczynały się ogrody i
pustkowia.
Tu jest otwór w parkanie, a za nim moja letnia rezydencja. Nic pan teraz nie zobaczy,
bo bardzo ciemno, ale zna pan już drogę I w razie, gdyby pan chciał kiedy spędzić jaką
godzinkę na zajmującej rozmowie, niech mnie pan tutaj odnajdzie. O jedno pana tylko proszę:
niech pan kamieniem lub laską trzykrotnie uderzy w deski parkanu, co mi oznaiJmi, że zbliża
się przyjaciel, gdyż
nleuprzedzony ucieknę przez ogrody.
Staliński słuchał i milczał. Czut, że stary człowiek, drżący od jadowitego chłodu nocy, sili
się na ton swobodny i mgłą słów chce osłonić przerażliwość nędzy. Patrzył długo na to pust-
kowie, na którem spała noc na rozmokłej od jesiennego deszczu ziemi. Potem powoli począł
iść ku domowi, a stary staoał przy nim.
Odprowadzę pana rzekł cicho pan był dobry d!a mnie.
Staliński westchnął.
Czy pan nikogo nie ma?
Jestem samotny, jak balon w stratosferze, i nikomu niepotrzebny, iak Liga Narodów.
I tutaj pan sypia, w tej morze?
Niezawsze. Sezon zimowy spędzam u dobrych ludzi, którzy mi pozwalana spać na
potężnej maszynie, zwanej maglem, którą zato we dnie wprawiam w ruch, jak Samson
filistyńskie żarna. Jestem tania siła popędowa, do czasu, kiedy owi dobrzy ludzie
zastąpią-mnie elektrycznością. Wtedy zmienię mieszkanie i fach. Sezon wiosenny i letni,
wreszcie czas do późnej jesieni, spędzam w tych okolicach pod opieką gwiazd, a mój Anioł
Stróż mieczem ognistym odpędza policjantów. Mam niemądry nałóg uczciwości, więc
narażony jesitem na prześladowanie, łatwo bowiem o dowód, że jest się złodziejem,
niezmiernie natomiast trudno o dowód, że jest się uczciwym.
Staliński rozmyślał, słuchając 'tych słów, mówionych przyciszonym głosem, jakgdyby
stary ten człowiek zwierzał mu się w wielkiem zaufaniu. Żal ko wielki ogarnął, że wśród
rozmokłej nocy, wśród wielu domów, w których śpią spokojnie ludzie, człowiek jakiś, dobry,
siwy człowiek wałęsa się ze swoją zgryzotą, na dnie serca ukrytą, i czeka chwili, kiedy będzie
mógł kryć się w opuszczonej budzie. I ten człowiek nie złorzeczy, lecz talk -niebieskim
kolorem barwi czarne słowa, aby się zdawało, że tak się dzieje, jak się dziać powinno.
Stalińskim dreszcz wstrząsnął, kiedy pomyślał, jak temu nędzarzowi musi być zimno.
Nagle przystanął i sięgnął ręką po portfel.
Niech pan to przyjmie rzekł, wyjąwszy banknot.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Strona pocz±tkowa
- MacGregor Rob - Indiana Jones i taniec olbrzymów, ebooki, @ INDIANA JONES
- Marsz #3 Marsz ku gwiazdom - WEBER DAVID & RINGO JOHN, ebook txt, Ebooki w TXT
- Maximum Ride #03 Ratowanie swiata i inne sporty ekstremalne - PATTERSON JAMES, ebook txt, Ebooki w TXT
- Mann Catherine Cena romansu, Ebooki - Romanse
- Madonna - BARKER CLIVE, ebook txt, Ebooki w TXT
- Malafrena - LE GUIN URSULA K , ebook txt, Ebooki w TXT
- Maciej Gonet excel-w-obliczeniach-naukowych-i-inzynierskich.-wydanie-ii cała książka, ebooki-ksiazki
- Magiczne burze #1 Zwiastun Burzy - LACKEY MERCEDES, ebook txt, Ebooki w TXT
- Maski czasu - SILVERBERG ROBERT, ebook txt, Ebooki w TXT
- Majorek M. - Kod YouTube. Od kultury partycypacji do kultury kreatywności, eBooki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- piotrrucki.htw.pl