Matuszkiewicz Irena - Przeklete zaklete, Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ E-BOOKI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Irena MatuszkiewiczPrzeklete, zakletel-Vo szyn siei i S-ka.. ..^N(—t-N .. ...). . - ......'. . . .^... ......Tej samej autorki polecamy:Agencja Zlamanych SercDziewczyny do wynajeciaSalonowe zycieIrena MatuszkiewiczPrzeklete, zaklete"P»*OS2ynsl<i . S-U.GCopyright © Irena Matuszkiewicz, 2007Projekt okladki Pawel RosolekRedakcja Ewa WitanKorekta Andrzej MasseRedakcja techniczna Elzbieta UrbanskaLamanie Ewa WójcikISBN 978-83-7469-544-2WydawcaPrószynski i S-ka SAul. Garazowa 7, 02-651 Warszawawww.proszynski.plDruk i oprawaDrukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca S.A.ul. Wroclawska 53, 30-011 KrakówKLATWARodzinny album otwiera babka Marcysia, czyli Marcjanna Mojta z domu Patok,zamojska chlopka z dziada pradziada. Przed nia tez byly jakies kobiety wrodzinie, chocby Patoczy-cha, matka Marcysi, chocby matka matki i tak dalej, aleo tamtych potomni niewiele lub zgola nic nie wiedza. Rodzily sie, wychodzily zamaz, potem same rodzily dzieci, az wreszcie umieraly, nie zostawiajac po sobiezadnej historii, która przetrwalaby dluzej, niz zdolalo spamietac jednopokolenie. Portretów ani pamiatek tez nie zostawily, tylko te dzieci, cel i sensludzkiego bytu na ziemi, krew z krwi. Dopiero o babce Marcysi da sie cos wiecejpowiedziec, i to nie dlatego, ze sciagnela klatwe na swój ród po kadzieli az dopiatego pokolenia wlacznie. Sciagnela niechcacy i trudno ja o to winic,natomiast miejsce w albumie nalezy jej sie za to, co zrobila chcacy i swiadomie.Nie znala innego zycia, innej pracy niz ta w ziemi i dla ziemi, lecz tak wyszlo,ze byla juz ostatnia z rodu Patoków, która urodzila sie i zmarla na wsi. Stalasie wiec slupem granicznym, jezeli mozna tak powiedziec o babce, miedzywiejskoscia i miejskoscia swoich najblizszych.Wraz z uplywem lat babka coraz bardziej lubila wspominac. Z tych wspomnien,snutych zwlaszcza w ponure, okupacyjne wieczory, dalo sie utkac calkiem spójnaopowiesc o dlugim, pracowitym zyciu. Poza tym byla pierwsza kobieta w rodzinie,która zdecydowala sie pozowac do zdjecia.Przetrwalo jedno, wykonane w 1956 roku, i to wlasnie ono otwiera album. (Drugie,zbiorowe, zostalo wklejone na nastepnej stronie).Na zdjeciu babka Marcysia wyglada godnie. Dala sie sfotografowac pod jablonka,we wlasnym sadzie. Siedzi na krzesle, wyprostowana niczym swieca, rece ulozylana kolanach. Widac, ze rece sa duze, spracowane, calkiem niekobiece. Oczy patrzaprosto w obiektyw. Babka wie, ma te swiadomosc, ze wystroila sie nie dla tejchwili, dla jednego pstrykniecia, lecz dla pamieci przyszlych pokolen. Dlawnuczki, prawnuczki, a moze jeszcze pra, pra. Ktos jej powiedzial, najpewniejEla, ze takie zdjecie da rade przetrwac sto lat i wiecej. Dla stu lat warto bylowlozyc najlepsze, kosciólkowe ubranie: sukienny kaftan z baskinka, dluga,marszczona spódnice i solidne pólbuty ze skóry. Na glowe narzucila welnianachuste, bez której przyzwoita mezatka, a tym bardziej wdowa nie powinna sieludziom na oczy pokazywac. Chusta nie zaslania czola, pokazuje troche wlosów.Mimo siedemdziesiatki babka Marcysia wciaz miala czarne wlosy i twarz czerstwa,choc pomarszczona. Ta twarz nie unikala slonca w polu, ale tez nie znala innychkosmetyków niz szare mydlo i serwatka.Choc babka Marcysia otwiera korowód kobiet w albumie, przeciez nie zawsze bylababka. Patrzac na poorana zmarszczkami twarz, na usta, które szczelnie oslaniajabezzebne dziasla, trudno sobie wyobrazic, ze ona kiedys tez byla dzieckiem, apotem calkiem niebrzydka dziewka, jak - bez najmniejszej ujmy - mówiono w jejwsi o pannach na wydaniu. A przeciez byla. Byla z cala pewnoscia!Z dziecinstwa zapamietala niewiele. Pierwsze czternascie lat zawieruszylo sie wniepamieci. Czasem tylko wracaly jakies okruchy wydarzen: poszturchiwanie braci,bolesny upadek z wozu, czerwona chustka, która tatulo przywiezli z Zamoscia, noi jeszcze wielki strach przed koncem swiata.6W dwudziestym wieku swiat obowiazkowo mial sie skonczyc, tak mówili ludzie wewsi. Marcysi zal bylo rozstawac sie z zyciem w wieku czternastu lat. Wreszcienastal ten dwudziesty wiek, we wsi nie rozpadla sie nawet jedna chalupa, czyliswiat wciaz istnial.*W maju, tuz po zimnej Zosce, dziedziczka Okulewiczowa znowu upomniala sie oMarcysie, najmlodsza córke Patoków. Zapamietala ja z poprzedniego roku jakodziewczyne silna, zwinna i chetna do pracy. Poczatkowo chciala ja nawet zostawicw domu. Marcysia wydawala sie bystra, odpowiadala roztropnie i miala ladnaprezencje. W fartuszku i czepecz-ku wygladalaby lepiej od niejednej miejskiejpokojówki. Co z tego, kiedy na pokoje calkiem sie nie nadawala. Nie czuladomowych porzadków, bala sie sliskich podlóg, nie rozumiala, czego od niej chca,co ma wycierac i odkurzac, jesli wszystko lsni. Po trzech dniach z placzempoprosila dziedziczke, zeby ja zwolnila z obowiazku. Tlumaczyla, ze na pokojachto nie jest prawdziwa robota, taka jak w polu czy w ogrodzie. Bardzo sieucieszyla, kiedy wyslano ja do warzywniaka. Z oddaniem przepracowala wiosne,lato i jesien. Zamiast pieniedzy za dniówki dostala dobre slowo i peleryne popanience Eleonorze. I jeszcze cos, czego nie uznala za zaplate, tylko zazgryzote, o której nawet w domu nie mogla opowiedziec.-Marcysiu, jaki to znak? - spytala zeszlego lata panienka Eleonora inagryzmolila na sciezce zygzak.Byly wakacje, panienka szukala jakiegos pozytecznego zajecie dla zabicia nudy.Domowej sluzby nie mogla nekac ze wzgledu na obecnosc matki. DziedziczkaOkulewiczowa przeciwna byla mieszaniu chlopstwu w glowach naukami. Czy to ktospisuje do wloscian listy, zeby koniecznie musieli umiec czytac? - mawiala. A jaknawet sie zdarzylo, ze ten czy ów go7spodarz dostal jakies pismo, to do dworu przyszedl. Nawet lepiej tak bylo, bodwór wiedzial, co sie we wsi dzieje. Panienka Eleonora znala niechetny stosunekmatki do szerzenia oswiaty, dlatego dala spokój kuchennym dziewkom, a upatrzylasobie Marcysie w warzywniaku, z dala od dworu. Nakreslila zygzak na sciezce ipatrzyla surowo, calkiem jak guwernantka na nia, kiedy cwiczyly francuskiakcent.-Wyglada jak daszek chalupy od szczytu - zauwazyla trafnie Marcysia.-Daszek! - prychnela panienka. - To jest litera A. Zapamietaj!-A mnie na co to wiedziec?-Musisz to wiedziec. Kazdy Polak, nawet najbiedniejszego stanu musi towiedziec. Pójdz, bede cie uczyc! - powiedziala z powaga panienka.Eleonora, choc mlodsza od Marcysi, uparla sie, ze wie lepiej, czego ludowipotrzeba. To, ze Polska byla w niewoli, ze na Zamojszczyznie panoszyli sieRosjanie i wokól nie bylo ani jednej szkólki elementarnej, to wszystko nieznaczylo jeszcze, ze naród mial zostac ciemny. Przez lato i jesien Marcysiapoznala caly drukowany alfabet. Musiala byc bardzo zdolna, bo ani panienka niebyla dobra nauczycielka, ani ona nie przykladala wagi do zdobywanej wiedzy,jednak jesienia niezle juz sylabizowala i nawet potrafila napisac: MARCYJAN-NAPATOK. Drukowanymi literami, ma sie rozumiec. Panienka byla zachwycona,zwlaszcza soba i swoim pomyslem. Przed zima dala Marcysi kilka kartek z ksiazki,która juz wczesniej rozpadla sie z zaczytania badz ze starosci. Calej ksiazkinie dala ze strachu, ale kartki poswiecila, rozumujac calkiem prawidlowo, zeuczennica powinna przez zime sporo cwiczyc, by dojsc do wprawy. Wiosna mialy siezabrac do nauki pisania.Marcysia wsadzila kartki pod koszule na piersiach, i biegnac do domu, o niczyminnym nie myslala, jak tylko o zna8lezieniu porzadnego schowka w chalupie. Nie bala sie Rosjan, o nich calkiemzabyla, trzesla sie na wspomnienie ojców. Przez skóre czula, ze tatulo nigdy jejnie daruje sylabizowania. Jak mocno sie rozezli, moze nawet piescia przylozyc.Rzadko to robil, najczesciej za lamanie przykazania, ze dzieci i ryby glosu niemaja, lecz tym razem rzecz byla powazna. Najmlodsza latorosl w rodziniepróbowala odwrócic odwieczny porzadek swiata i wyniesc sie ponad ojca, matke ibraci. Poglady ojca na nauke byly wyjatkowo zbiezne z pogladami dziedziczkiOkulewiczowej, choc z cala pewnoscia nigdy na ten temat nie rozmawiali. Na innetez nie. Ojciec powtarzal za swoimi ro-dzicielami, a oni pewnie za swoimi, zelepszy chlopski rozum i madrosc zyciowa niz panskie nauki. Do roboty w polu, dokrów i koni znajomosc literek niepotrzebna. Chlopu wystarczy umiejetnoscprostego rachowania, zeby na targu nie dac sie oszukac, i ta wiedza, któraojcowie przekazuja synom, matki córkom. Dziewka na ten przyklad powinna byccnotliwa i pobozna, ojcom posluszna i pracowita. Ostatnia zaleta wymagalaszerszego rozwiniecia. Oprócz pacierzy dziewka musiala umiec strawe uwarzyc,haftke przyszyc, krowe wydoic i w obejsciu porzadek utrzymac. Marcysia poboznoscwyssala z mlekiem matuli, malomównosc i pracowitosc odziedziczyla po ojcu, abyla tak zwinna, ze w polu wystarczyla za dwu parobków. Tatulo czesto powtarzal,ze w robocie braciszkowie do piet jej nie dorosli. Braciom to bylo mocno nie wsmak, wiec zamiast sie z robota poprawic, patrzyli tylko, jakby sie na Marcysizemscic. Najczesciej skarzyli, ze z igla sobie nie radzi, ze dziure dziurapróbuje zalatac. Troche w tym gadaniu bylo prawdy. Nie lubila w domu siedziec,kiedy na zewnatrz prawdziwa robota czekala. Chyba ze chleb trzeba bylo upiec.Dla chleba robila wyjatek. Najlepsze we wsi gospodynie jak mialy od kogospozyczyc bochenek, to przybiegaly do Patoków. Potem oddawaly swój, tez dobrzerozczyniony i wyrobiony, ale zaden nie umywal sie do Marcysinego.9Mimo wiecznych swarów z bracmi Marcysia czula sie w domu szczesliwa, zwlaszczaprzy tatulu. Za nic nie chcialaby sprawic mu przykrosci, dlatego tak bardzoparzyly ja kartki wydarte z ksiazki. Wpadla do c... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl
  •