Matuszkiewicz Irena - Agencja złamanych serc, Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ E-BOOKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
IRENAMATUSZKIEWICZAgencja zlamanych sercPAULINAMuzyka powoli cichla. -Chcialabym odpoczac -powiedzialaMarta, wyplatujac sie z zelaznego uscisku partnera.Spojrzala niezbyt przychylnie na dwa metry tegiej, meskiej urody,wilgotne uwodzicielskie oczy i usmiech superfaceta. -Czy pantrenuje zapasy?Zaprzeczyl, pochylil glowe i szepnal gdzies w okolice jej ucha:-Uwazam, ze piekno wtedy ma sens, gdy jest jak najblizej nas!-Powiedzial osiol, zjadajac róze -mruknela Marta.A moze nawet nie mruknela, tylko pomyslala, bo olbrzym nie zareagowalani na osla, ani na róze. Nie wygladal przy tym na czlowiekagotowego darowac zniewage nawet najpiekniejszej kobiecie.Zeszli z parkietu, nim orkiestra podchwycila nastepna melodie.Marta zrecznie wmieszala sie w rozgadana grupke znajomych, gubiacpo drodze silacza.Dochodzila druga. Skromne przyjecie weselne na sto piecdziesiatosób zaczelo dogorywac. Co tam dogorywac: zaczelo zdychac. Ciezkiepieniadze, które jeszcze pare godzin temu mialy postac pelnychbutelek, pólmisków dekorowanych jarmuzem i pomidorami, niepostrzezenieprzemienily sie w brudne talerze, wyplamione obrusy i pusteszklo. Widac kelnerzy tez poczuli zmeczenie... Tylko orkiestra bylaw formie.-„Za nami milosc, co sie zdarza tylko raz, odloty nagle i spotkania twarza w twarz..." -lkala refrenistka.-...i kóleczko, wszyscy do kóleczka -darl sie Jerzyk, prezentujacna parkiecie najwymyslniejsze uklady taneczne wlasnegopomyslu. -I panie wybieraja panów...7Towarzystwo weselne porozlazilo sie po katach, podzielilo nagrupki zainteresowan. Tylko ci najbardziej zwawi krecili sie po bokachparkietu, uciekajac przed Jerzykiem, który szalal w srodku.Nad sala, niczym gruba czapa, unosilo sie ogólne paplanie, wymieszanez muzyka.Marta poddala sie znuzeniu i tkwila przy stole, wsród odpoczywajacejwiekszosci. Byla zmeczona i taka jakas... podobna do balonika,z którego uszlo powietrze. Bezmyslnie lowila szumy i platanine padajacychwokól slów.-Sama suknia, prosze pania, to kosztowala trzydziesci dwa miliony.-W starych czy w nowych?-A nawet nie pamiet...-A takie przyjecie, prosze pania, to w grubych tysiacach sie liczy!-W starych, czy w nowych?-Dobrze sie bawisz? -Podniosla glowe.Stal przed nia glówny bohater uroczystosci i zupelnie, ale to zupelnie nie przypominal eleganckiego na co dzien Adama. Koszula rozpieta, wlosy na czole zlepione... i radosci w nim bylo tyle, co nic.-Swietnie! Nawet nie wiedzialam, ze masz tylu znajomych?-Ja tez nie! -Pogladzil Marte po golym ramieniu i odszedl zabawiacinnych gosci.-W moich obrazach, czlowieku, nie tresc jest wazna tylko...-I nie truj mi, ze lekarze zarabiaja kokosy... gówno zarabiaja...-Nie tanczysz? -spytal Gacek.-Wygladam jakbym tanczyla? -usmiechnela sie Marta.-Wygladasz jak podciety kwiat. Mam dla was dwie rzezby, wezmiecie?-Gacek! O interesach na weselu?-O interesach mozna wszedzie. Popatrz tylko na Adama!-Trzy komplety srebrnych sztucców dostali, zastawe stolowa na...W momencie gdy matka panny mlodej doszla do zmudnego wyliczania bielizny poscielowej, Marta zauwazyla wbite w siebie oczy tancerza-silacza. Zloscila sie na czlowieka, ze mruk i dusiciel, gdyby jednakchciala byc absolutnie szczera, sama wobec siebie, to kto wie, czypod warstewka niecheci nie odkrylaby drobnego zauroczenia? Drobniutkiebylo, ledwie tycie, tycie... ale nikt nie potrafi przewidziec, coz takiego maciupenstwa wykielkuje, gdy kobieta -zakochana wprawdziew innym, lecz chwilowo samotna -straci kontrole nad soba. Nie8od dzis wiadomo, ze chwilowa samotnosc to polowa drogi do grzechu.Obiektywnie patrzac, mezczyzna prezentowal sie znakomicie, alesubiektywnie... cos w nim bylo odpychajacego. Moze zbyt duzo pewnoscisiebie? Moze nadmiar powodzenia? Zreszta, obiektywnie czy subiektywnie,Marta byla zareczona, a facet zbyt demonstracyjnie okazywaljej zainteresowanie. Przezornie skorzystala z okazji, ze ktos namoment zaslonil potezna postac supermana, i wrócila na swoje staremiejsce za filar. Czekala na zakonczenie tanecznego maratonu, zebyzmyc sie po angielsku. Jedyna droga prowadzila przez parkiet.-Co tak siedzisz, gdzie Jul? -spytal Rafal, rzucajac sie na krzesloobok.-Sama przyszlam, sama siedze, takie jest zycie, kolego!-Jul cie rzucil i od razu malkontencisz? - zasmial sie przyjaciel.-Jeszcze nie rzucil. Pojechal do Ciechocinka, pracowac nad ksiazka.Zwichnal noge i zostal.Rafal pokiwal glowa. Z cala pewnoscia nie byl wielbicielem literackiego talentu Jula ani samego autora. Mozna by nawet powiedziec, zeobydwaj panowie, ku utrapieniu Marty, z trudem sie tolerowali.-To mówisz, ze on wreszcie konczy te swoja ksiazke?-Nie wiem, czy konczy, wiem, ze nad nia pracuje.-O czym pisze tym razem?-Od roku o tym samym, o Diego Maradonie.-A Maradona przynajmniej wie, ze niejaki Juliusz Brzeszczyk, wdalekiej Polsce, szyje mu buty? Bo wiesz, kopniecie ten facet wciazma znakomite, jak sie zakalapucka przy „uszbrzeszcz", z pana redaktorazostanie mokry placek.-Wszystkiego sie dowiesz, jak przeczytasz - uciela Marta.Ja równiez dreczyly watpliwosci -tej i innej natury -ale uznala, zedla autora wybór tematu jest sprawa wrecz intymna i nikt nie ma prawamu przeszkadzac.-Jasne! Na pewno przeczytam. -Patrzyl na nia z jakims zasepionymzachwytem. - Masz ochote na wódke, to poszukam kelnera?-Jesli chodzi o mnie, koniec z piciem. Tak sobie mysle, ze ranopojade do Jula, zrobie mu niespodzianke!-Dziewczyno -zgorszyl sie Rafal -nigdy nie rób takich glupichniespodzianek. Chcesz potem zalowac?-Ludziom trzeba ufac. Zapomniales, czego cie mama uczyla?Nie zdazyl odpowiedziec. Wiedziony instynktem spragnionegoczlowieka poderwal sie na widok kelnera. Osamotniona chwilowo9Marta sledzila bez specjalnego zapalu konwulsje na parkiecie. Orkiestraz bólem wydobywala ostatnie rytmy, tlumek wil sie i szalal wprzeczuciu konca melodii, blyskaly spocone czola i nosy... szczerymzlotem jarzyla sie kamizelka jednego z tancerzy. Trudno go bylo niezauwazyc z racji owego zlota i dziwnego koloru muchy. Dreptal znudzonyobok pieknej, szczuplej blondynki, a jego wlochata lapa na plecachdziewczyny wygladala jak pajak na atlasie.-Herbata dla pieknej pani! -zawolal radosnie Rafal.Muzyka ucichla.-„Mój sekret zna bialy kwiat...". -Spocony i purpurowy Jerzyk, zresztka refrenu na ustach, rozdzielil ich i przypial sie doszklanki z herbata. -Dawno juz tak nie tanczylem -wysapalmiedzy jednym lykiem a drugim. -Czemu siedzicie jak dwasmutasy? Wreszcie mamy prawdziwe weselisko! Kto wie, kiedytrafi sie nastepne? Marta, wy z Julem tez tak... na tyle osób?-Szalony jestes? Nie mamy az tak wielu przyjaciól.-Duzego wesela nie robi sie dla przyjaciól! Interesy, moja droga,interesy! Wiesz, ile tu ludzi, którzy normalnie pluja na siebie?Glowa mala!-Jerzyk, znasz te zarówke na krzywych nózkach? Kto to jest?-Wskazala nieznacznie glowa na towarzysza pieknej blondynki.Jerzyk nawet sie nie odwrócil.-Za stara jestes, zlotko, o cala dyche! Przykro to mówic pieknejkobiecie, ale pan Kazio Dominik nie siega powyzejdziewietnastki -stwierdzil kategorycznie.-Znasz go?-Jasne!... To znaczy znam ze slyszenia. Wielka figura!-Raczej gruba -uscislila Marta. -Co ten Kazio, czy tam Dominik,robi?-Kazio to jest, rozumiesz, imie, a Dominik to nazwisko. Bogolpotezny! Leb tez potezny!-Pytam, co robi? Narkotyki, szantaz? Na oko mozna mu przypisackazde swinstwo.-Tak konkretnie, to musisz spytac pana mlodego, znaczy Adama.Kreca cos razem... jakas apteka, leczenie ziolami... masaze... Takmi sie zdaje. Ale dziewczyne ma przebojowa, co? Ide po picie,chcecie tez? -Zerwal sie i pobiegl.-Adam i masaze? -Marta popatrzyla ze zdziwieniem na Rafala. Slyszalescos?10-Adam, prosze ja ciebie, pasuje do interesów jak cebula do deseru,zeby juz zostac przy nomenklaturze tescia, przemyslowcaspozywczego! Bug z Narwia... i z nim! Mozna cie odwiedzic jutropo poludniu?-Byle nie za wczesnie, bo jednak skocze do Ciechocinka.-Nie rób glupstw!-Dobra, marudo! Bede pamietala, ze byles przeciw. Nie widzialesczasem mojej torebki?-„To byla blondynka, ten kolor wlosów tak zwa..." -ciagnela refrenistka.Marta wstala, zeby poszukac swojej zguby. Przez cala noc krecila sieto tu, to tam i sama nie pamietala, gdzie byla jeszcze z torebka, a gdziejuz bez. Szerokim lukiem próbowala ominac parkiet, kiedy Jerzykniechcacy lub chcacy, podszedl za blisko do blondynki, wtulonej wKazia Dominika. Moze chcial jej zanucic do ucha, kto to wie, dosc zepierwszy upadl Jerzyk, na niego zwalil sie Dominik, a dziewczyna naobydwóch. Zakotlowalo sie na parkiecie sumiennie, po czym pierwszazerwala sie blondynka, za nia niezgrabnie Dominik, a Jerzyk zostal.Lezal bez ruchu. Ktos zawolal, zeby dzwonic po lekarza... Na szczesciektos inny przypomnial sobie, ze na sali jest kilku lekarzy. Cudze nieszczesciebardzo ludzi mobilizuje i Jerzyk z miejsca zostal otoczony gestymkordonem. Obstapili go nie tylko ci z parkietu, poderwali sie tez ciod stolów i wspólnymi silami odcieli lezacemu dostep powietrza, a lekarzommozliwosc przecisniecia sie do poszkodowanego.-Nie zyje! - krzyknal ktos histerycznie.Na szczescie Jerzyk zyl, mial tylko solidnie rozwalona glowe i tobynajmniej nie z tylu, choc upadl na wznak, lecz z przodu, od stronyzderzenia z Kazimierzem Dominikiem.Marta tak byla przerazona wypadkiem, ze nawet nie zdazyla...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Strona pocz±tkowa
- Maddox Roberts John - Conan mistrz, E -Booki, Robert E. Howard, Conan, Conan- zbiór ebooków
- Martin J Pring - Investment Psychology - Part 1, e-booki, ksiazki gielda, ksiazki gielda
- Mark Crisp - 123 Trading Signal, e-booki, ksiazki gielda, ksiazki gielda
- Maurier Daphne du - Rodzina Delaneyów, E-Booki, Książki, Książki
- Manipulacja - perswazja czy magia - Sergiusz Kizinczuk, e-booki, psychologia, filozofia i biznes, NLS NLP
- Markiz de Sade - Sto dwadzieścia dni Sodomy czyli szkołą libertynizmu, e-booki, Philosophia
- Marcin Kijak - Kurs tworzenia map myśli, pedagogika e-booki studia
- Marshall Paula - 01 Świąteczna róża, Różne e- booki
- Matrix czy prawda selektywna - Tomasz Strzyżewski, E-booki różne
- Massie Robert K - Romanowowie. Ostatni rozdzial, Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ E-BOOKI
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aeie.pev.pl