Martin Michelle - Skradzione chwile, Romanse

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Michelle Martin
Skradzione chwile
Tytuł oryginalny
Stolen moments
Prolog
Czuła wyraŸnie, ¿e cała dr¿y. Była ubrana w granatowy
nieprzemakalny płaszcz, po¿yczony od Annie. Jasne włosy o
charakterystycznym płowym odcieniu zwinêła w wêzeł i skryła
pod kapeluszem Annie. Na nogach miała za du¿e o numer
granatowe pantofle Annie. Nie, nie zdoła ukryæ siê w tym
przebraniu. Boyd j¹ złapie. Zatrzyma.
- Nie uda mi siê - szepnêła.
Jednak otworzyła drzwi apartamentu i przeszła pomiêdzy
Steveem a Rickiem, swymi potê¿nymi ochroniarzami.
Wystarczyło, ¿eby jeden z nich poło¿ył ciê¿k¹ rêkê na jej
ramieniu i ...
Pochyliwszy lekko głowê, kiwnêła ni¹ w kierunku dwóch
mê¿czyzn o kamiennych twarzach i jakimœ cudem dotarła do
drzwi windy. Dr¿¹cymi palcami nacisnêła przycisk, raz, drugi i
trzeci, a potem zmówiła w duchu modlitwê, błagaj¹c, by Rick i
Steve nie dojrzeli ostrzegawczego blasku, który musiał otaczaæ
jej postaæ niczym mrugaj¹cy neon: "Zatrzymaæ j¹! Ona ucieka!"
Usłyszała nadje¿d¿aj¹c¹ windê i cichy stuk, z jakim
zatrzymała siê na piêtrze; obejrzała siê ukradkiem. Nie do wiary
- Rick i Steve stali ze znudzonymi minami. Kamufla¿ okazał siê
skuteczny!
Drzwi windy otworzyły siê potykaj¹c siê weszła do œrodka.
Wcisnêła guzik parteru, po czym wbiła oczy w podłogê, jakby
chciała przynagliæ drzwi, ¿eby siê zamknêły, i to natychmiast.
Jeszcze chwila i zasunêły siê bezgłoœnie, a winda zaczêła
zje¿d¿aæ w dół, mijaj¹c kolejne piêtra hotelu "Ritz-Carlton".
Jane odpiêła górny guzik płaszcza i zacisnêła palce wokół
złotego wisiorka. Od dziewiêciu lat był to jej talizman i jeœli
istotnie przynosił szczêœcie, powinien to zrobiæ teraz.
2
Westchnêła i podniosła wzrok, dostrzegaj¹c odbicie własnej
postaci w mosiê¿nym obramowaniu tablicy z przyciskami.
Chyba zwariowała. Przecie¿ to siê nigdy nie uda.
Winda zatrzymała siê miêkko, drzwi otworzyły i Jane
zobaczyła Boyda, który siê do niej uœmiechał.
Gwałtownym gestem zasłoniła rêk¹ usta, ¿eby zdusiæ okrzyk
rozpaczy, i w tym samym momencie zdała sobie sprawê, ¿e
stoj¹cy przed ni¹ mê¿czyzna to nie Boyd. Był o wiele wy¿szy.
Wziêła głêboki oddech i wyszła niepewnym krokiem,
zatrzymuj¹c siê w podłu¿nym holu hotelowym. Nieznajomy
zaj¹ł jej miejsce w windzie. Rozejrzała siê niespokojnie wokół,
jakby w obawie, ¿e Boyd wyskoczy nagle z jakiegoœ k¹ta. Dwa
¿yrandole oblewały ciepłym blaskiem oprawione w ramy stare
gobeliny i obrazy. Nikt na ni¹ nie czyhał. Ruszyła po
marmurowej posadzce w kierunku wyjœcia, staraj¹c siê nie
patrzeæ w stronê nocnego recepcjonisty.
- Dobry wieczór, panno Maguire - powiedział wysoki,
przystojny portier, otwieraj¹c przed ni¹ oszklone drzwi
prowadz¹ce na ulicê.
Opanuj siê, nakazała sobie. Jesteœ ju¿ prawie na wolnoœci.
Kiwnêła głow¹ portierowi.
- Dobry wieczór - odpowiedziała, naœladuj¹c œpiewny
irlandzki akcent Annie.
- Czy przywołaæ pani taksówkê?
- Tak, bardzo proszê.
Od dziewiêciu lat nie była nigdzie sama, a i teraz nie
zamierzała chodziæ samotnie po Manhattanie, zwłaszcza w
nocy. Nie była na to doœæ szalona czy doœæ dzielna.
O tej porze na ulicach krêciło siê niewiele taksówek, ale
portier "Ritza" miał specjalne mo¿liwoœci. Nie minêło
dwadzieœcia sekund i ¿ółta taksówka zatrzymała siê przy
krawê¿niku. Jane wlepiła w ni¹ oczy, dr¿¹c z podniecenia. Uda
siê. Naprawdê tego dokona! Portier otworzył drzwiczki
samochodu, a ona zajêła miejsce z tyłu.
3
- Pani sobie ¿yczy? - spytał taksówkarz z akcentem
rodowitego nowojorczyka urodzonego w Bronksie.
- Jane!
Z hotelowego holu wypadł Boyd. Obok niego biegli Rick i
Steve.
- Niech pan zamknie drzwi! - krzyknêła do taksówkarza,
zaciskaj¹c rêkê na klamce od swojej strony.
Wœciekła twarz Boyda przylgnêła do okna taksówki. Kl¹ł,
próbuj¹c nacisn¹æ klamkê. Zaraz otworzy drzwi taksówki i
wywlecze j¹ na ulicê. Oczywiœcie on wygra.
- Niech pan jedzie! - wrzasnêła do kierowcy. - Dostanie
pan dodatkow¹ piêædziesi¹tkê!
Taksówka ruszyła z piskiem opon i popêdziła wzdłu¿ pustej
o tej póŸnej godzinie ulicy.
Rozdział pierwszy
Duncan Lang wysiadł z ¿ółtej taksówki, która zatrzymała siê
właœnie przed ocienionym tradycyjn¹ granatow¹ markiz¹
wejœciem do hotelu "Ritz-Carlton". Portier w tradycyjnym
granatowym uniformie otworzył przed nim oszklone drzwi.
- Miło znów pana u nas widzieæ, panie Lang.
- Dziêki, Charlie - odparł Duncan, uœmiechaj¹c siê
przyjaŸnie do portiera. - To siê nazywa pamiêæ!
- Był pan zawsze bardzo hojny.
Duncan zaœmiał siê.
- Ech, beztroskie dni młodoœci. Niestety, teraz zaliczam siê
do grona ciê¿ko pracuj¹cych sztywniaków, Charlie.
- Współczujê panu serdecznie, panie Lang.
4
Prawdê powiedziawszy, Duncan sam sobie współczuł... a¿
do dzisiejszego ranka, kiedy to odebrał telefon od
rozgor¹czkowanego Boyda Monroe.
Wszedł do niewielkiego, podłu¿nego holu "Ritza", chłon¹c z
przyjemnoœci¹ jego intymn¹ atmosferê. Nie ma to jak spokojna i
dyskretna elegancja.
Mał¹, wyło¿on¹ drewnem wind¹ pojechał na dwudzieste
trzecie piêtro. Myœlał o dniu, kiedy znalazł siê w "Ritzu" po raz
pierwszy. Było to podczas letnich wakacji. Miał dziewiêtnaœcie
lat i jechał t¹ sam¹ wind¹ do apartamentu hotelu na nocn¹
schadzkê z rozkoszn¹ i doœwiadczon¹ hrabin¹ Pichaud. Spotkali
siê wczeœniej na jednym z nudnych przyjêæ wydawanych przez
jego matkê i... przypadli sobie do gustu. Ostatnio był w "Ritzu"
przed dwoma laty; spêdził tu wówczas cudowny weekend z
równie rozkoszn¹ Charmaine Relker.
Winda zatrzymała siê na dwudziestym trzecim piêtrze.
Duncan porzucił myœli o pełnej fantazji pannie Relker. Miał
właœnie rozpocz¹æ pierwsz¹ wa¿n¹ sprawê w swojej tak zwanej
karierze. Nie zamierzał jej sknociæ, nie mógł wiêc sobie
pozwoliæ na wracanie pamiêci¹ do własnej lubie¿nej przeszłoœci.
I Musiał skoncentrowaæ cał¹ uwagê na kliencie.
Podszedł do białych drzwi apartamentu, zapukał trzykrotnie i
czekał. Po zaledwie paru sekundach drzwi zostały otwarte
gwałtownym szarpniêciem przez człowieka o groŸnym
spojrzeniu. Mierzył nie wiêcej ni¿ metr siedemdziesi¹t, miał
lekk¹ nadwagê i bardzo krótko obciête br¹zowe włosy
przyprószone siwizn¹. Ubrany był w kowbojskie buty, be¿owe
spodnie, zielon¹ koszulê i br¹zow¹ marynarkê o sportowym
kroju. Wiêkszoœæ ludzi minêłaby go na ulicy, nie zwracaj¹c na
niego najmniejszej uwagi.
Jednak¿e ¿ycie na pasie szybkiego ruchu nauczyło Duncana
tego i owego.
D¿entelmen, którego miał przed sob¹, przypominał mu
spotkanego niegdyœ niemieckiego hrabiego: tamten władczy
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl