Mallery Susan - Dosięgnąć gwiazd,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Susan MalleryDosięgnąć gwiazdTłumaczenieNatalia Kamińska-Matysiak@kasiulROZDZIAŁ PIERWSZYW starciu pomiędzy Betty Boop i kolorowymi serduszkami Nina Wentworthprzyznała zwycięstwo postaci ze starej kreskówki. Idąc do łazienki, wciągnęłaprzez głowę wesołą koszulkę, modląc się w duchu, żeby nie była za ciasna. Stającprzed lustrem, odetchnęła z ulgą. Mimo wczorajszego incydentu z kieliszkiemczerwonego wina i trzema czekoladowymi ciasteczkami materiał swobodnie ułożyłsię na biodrach, pozostawiając nawet kilka centymetrów luzu. Przysięgła sobie, żewczorajszy epizod już się nie powtórzy. A przynajmniej, że będzie jadła tylko jednoczekoladowe ciastko na raz.Wyszczotkowała włosy i szybko zaplotła je w warkocz. Po drodze do drzwizgarnęła kluczyki do samochodu. Kiedy sięgała do klamki, rozległ się dźwięktelefonu.Nina spojrzała na zegar, a potem na telefon. Wszyscy jej bliscy i znajomi mielinumer na komórkę. Rzadko dzwoniono do niej na telefon stacjonarny i przeważnienie były to dobre wiadomości. Westchnęła, cofając się od drzwi, i sięgnęła posłuchawkę.– Halo?– Cześć, Nina, tu Jerry z lombardu Too Good To Be True. Mam klientkę z pudłemgratów… hm… skarbów, które chyba pochodzą z twojego sklepu.Nina zamknęła oczy, tłumiąc jęk.– Niech zgadnę. Ruda dwudziestolatka z bordowymi pasemkami we włosachi tatuażem w kształcie osobliwego ptaka na karku?– To ona. Dziwnie na mnie patrzy. Myślisz, że jest uzbrojona?– Mam nadzieję, że nie.– Ja też – przyznał niezbyt zmartwiony Jerry. – Jak ma na imię?– Tanya.Gdyby Nina miała więcej czasu, załamałaby się. Musiała jednak iść do pracy. Doprawdziwej pracy; niezwiązanej z kryzysem w rodzinnym antykwariacie.– Twoja matka ją zatrudniła, co?– Tak.– Powinnaś przewidzieć, jak to się skończy.– Wiem – przyznała z westchnieniem. – Zadzwonię na policję i poproszę, żeby jązgarnęli. Zatrzymasz ją jeszcze przez chwilę?– Pewnie.– Dzięki. Wpadnę po pracy, żeby zabrać rzeczy.Nina odłożyła słuchawkę i ruszyła do samochodu, dzwoniąc do biura szeryfa.Zwięźle wyjaśniła, co zaszło.– Znowu? – zdziwił się rozbawiony Sam Payton, zastępca szeryfa. – Znówpozwoliłaś matce kogoś zatrudnić?Nina powoli włączyła się do ruchu, zmierzając ku najwyższemu wzniesieniu nawyspie. Mogła znieść żarty Jerry’ego, którego znała od dziecka, ale Sam był dośćnowy w miasteczku.– Hej, jestem praworządnym obywatelem zgłaszającym przestępstwo!– Tak, tak. Już notuję. Co wzięła?– Nie pytałam. Jest w lombardzie Too Good To Be True.– Dobra, podjadę i wszystko sprawdzę.– Dziękuję – rzuciła i rozłączyła się, zanim udzielił jej dalszych rad w kwestiipolityki zatrudniania.Ranek zapowiadał się pogodnie, co było nietypowe wiosną na północno-zachodnimwybrzeżu, gdzie aura poprawiała się zwykle dopiero latem. Im wyżej wjeżdżała,tym lepszy stawał się widok. Jednak, kiedy zaparkowała na szczycie wzgórza przytrzech domach utrzymanych w stylu królowej Anny, nie miała głowy do podziwianiapanoramy.Wbiegła po schodach prowadzących do domu szefowej. Doktor Andi, jedynyw okolicy pediatra, prowadziła tu swoją praktykę. Sprowadziła się rok temui otworzyła doskonale prosperujący gabinet. Miała też męża i była w ciąży.Nina otworzyła kluczem drzwi frontowe i zapaliła światło. Sprawdziłatemperaturę w pomieszczeniu i włączyła trzy komputery. Schowała torebkę doszafki i zalogowała się do programu wizyt. Okazało się, że pierwszy pacjentzrezygnował. Była pewna, że Andi się z tego ucieszy. Bardzo dokuczały jej porannemdłości.Nina szybko przejrzała pocztę i przesłała dalej kilka maili. Potem przeszła doniewielkiej kuchni, żeby przygotować sobie kawę. Pięć minut później szła poschodach do prywatnej części domu. Zapukała, zanim weszła do pokoi Andi.Wysoka, ładna brunetka o kręconych włosach siedziała przy stole w kuchni,podpierając głowę rękami.– Nadal ci niedobrze? – spytała współczująco Nina.– Tak. Nawet nie chodzi o to, że wymiotuję, tylko o to, że stale czuję, jakbymzaraz miała to zrobić – jęknęła i uniosła nieco głowę. – Czy to kawa?– Owszem.– Strasznie mi jej brakuje. Jestem wrakiem człowieka.Nina wyjęła z szafki kubek, napełniła go wodą i wstawiła do mikrofalówki.Z pudełeczka wyciągnęła torebkę herbaty.– Błagam, tylko nie imbirowa. Nie cierpię jej – marudziła Andi.– Ale pomaga.– To już wolę się czuć źle – oznajmiła buntowniczo, ale kiedy Ninapowątpiewająco uniosła jedną brew, Andi oklapła na fotelu. – Ale porażka. Tylko namnie popatrz. Noszę w sobie dziecko wielkości fasolki, a już mam humory. Żenada.Kiedy mikrofalówka pisnęła, Nina wyjęła parujący kubek, wrzuciła do niegosaszetkę i podeszła do stołu.Kuchnia starego domu połączona z jadalnią była dużym, jasnym pomieszczeniemz malowanymi szafkami i granitowymi blatami. Duże okno skierowane na wschódpozwalało podziwiać ocean i niezbyt odległy ląd.Andi kupiła jeden z trzech domów na wzgórzu zaraz po przyjeździe na BlackberryIsland. Nie zraziły jej wybite szyby, obłażąca farba ani przedpotopowa hydraulika.Przeprowadziła generalny remont, podczas którego bliżej poznała głównegowykonawcę Wade’a, obecnie będącego jej mężem i przyczyną problemówżołądkowych.– Pierwsza wizyta została odwołana – powiedziała Nina.– I całe szczęście – odparła Andi, marszcząc z obrzydzeniem nos po spróbowaniuherbatki. – To ten imbir. Jestem pewna, że gdyby nie on, dałabym radę to wypići zatrzymać w żołądku.– Przecież wiesz, że to właśnie imbir łagodzi mdłości.– Życie bywa przewrotne – jęknęła lekarka, upijając kolejny łyk. – Masz ładnąkoszulkę – dodała po chwili z bladym uśmiechem.– Betty i ja przyjaźnimy się od dawna – powiedziała Nina.Jednym z plusów pracy u pediatry był fakt, że mogła nosić wesołe i swobodnestroje. Miała szafę pełną kolorowych koszulek ze śmiesznymi wzorami. Niezbytmodnych, ale pomagały rozchmurzyć się chorym dzieciom, a to dla Niny liczyło sięnajbardziej.– Muszę wracać na dół – oznajmiła po chwili. – Pierwszy pacjent przyjdzie o ósmejtrzydzieści.– Dobrze. – Andi skinęła głową, a Nina ruszyła do poczekalni. – Jesteś zajęta popracy?! – lekarka zawołała za nią.Nina pomyślała o tym, co ją czeka. Najpierw będzie musiała podjechać dolombardu po rzeczy, które próbowała sprzedać Tanya. Potem trzeba będzie zajrzećdo Blackberry Preserves, rodzinnego sklepu z antykami, i sprawdzić, co zostałoskradzione. Dalej należy zadzwonić do matki, żeby przekazać wieści i uświadomićjej, jak ważne jest wymaganie referencji od zatrudnianego pracownika. Niestety,Nina nieraz już bezskutecznie zwracała matce na to uwagę. Bonnie przysięgała siępoprawić, ale historia zawsze się źle kończyła. A bałagan sprzątała Nina.– Trochę tak, a dlaczego pytasz?– Od tygodnia nie byłam na pilatesie, a powinnam ćwiczyć – odparła Andi. –Poszłabyś ze mną? We dwie będzie nam raźniej.– Dziś nie mogę, ale w poniedziałek chętnie ci potowarzyszę.– Dzięki, Nina, jesteś najlepsza.– Wydrukuj mi to na plakietce.– Zaraz taką zamówię – obiecała Andi ze śmiechem.Nina przeliczyła naklejki z uśmiechniętymi warzywami i owocami. Uznała, że narazie wystarczy, ale wkrótce powinna zamówić kolejną partię.Niedługo po otwarciu gabinetu pediatrycznego Andi zaczęła zapraszać klasyz lokalnej podstawówki na wizytę zapoznawczą. Dzieciaki w miłej atmosferzedowiadywały się, na czym polegają badania, mogły użyć stetoskopu, zważyć sięi zmierzyć. Chodziło o to, żeby młodzi pacjenci przekonali się, że u lekarza nie masię czego bać.Nina robiła zapisy i oprowadzała wycieczki. Na koniec każdy uczeń dostawałdrobny upominek. W torebce znajdowała się książeczka do kolorowania, kredkii naklejki dla dzielnego pacjenta. Zwykle szykowaniem torebek zajmowała sięrecepcjonistka tuż przed pojawieniem się grupy, ale ponieważ ostatnio zapomniała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl